Historia autentyczna, zasłyszana od znajomego. W pewnej mazurskiej wsi (okolice Bań Mazurskich - pomiędzy Mrągowem a Gołdapem) żyła sobie spokojnie rodzina, miała psa - kundla mianowicie. Dzielny to był piesek, szczekał na każdy zjebany traktor, który orał pole 2km dalej, na ptaki, na drzewa, na przejeżdżające samochody. Typowy wioskowy kundel - histeryk. Na krańcu posiadłości przepływał sobie rów - czy tam rzeczka. Pewnego dnia w sąsiedztwo domu wprowadziły się dwa bobry, zamieniając brzegi rowu w prawdziwy tartak. Uznały, że te miejsce będzie najlepsze, najbardziej perspektywiczne w okolicy pod budowę tamy - co spowodowało, że pies szczekał jak pojebany już cały czas. Zapewne przeczuwał zagrożenie. Minęło kilka dni - farfocel zniknął. Mija tydzień - psa nadal nie ma. Właściciele zaczęli się niepokoić. Ojciec rodziny przeczuwał, że to ma związek z pojawieniem się bobrów w sąsiedztwie. Tak też wziął widły, nałożył filcy i udał się na rekonesans. Po krótkich oględzinach tamy zauważył znaną mu dobrze mordkę poczciwego psa. Cały szkopuł w tym, że był martwy i bobry załatały nim tamę.