Tytułowy Instytut to mieszkanie w centrum Krakowa. Nikt nie wie, dlaczego tak się nazywa, ani jaka jest jego pełna historia. W spadku po babci dostaje je Agnieszka - trzydziestopięciolatka po przejściach, znajdująca się na życiowym rozstaju, rozwodząca się z mężem i walcząca o prawo do opieki nad nastoletnią córką. Akcja rozpoczyna się w momencie, gdy Agnieszka wraz ze współlokatorami odkrywa, że ktoś ją uwięził w Instytucie. Jedyną wskazówką, o co chodzi napastnikom są napisy na ścianie nakazujące mieszkańcom wynieść się z mieszkania.
Instytut to gęsta i duszna powieść grozy, którą czyta się z podwyższonym ciśnieniem. Rozpoczyna się naprawdę intrygująco. Dzięki doskonałemu wyczuciu konwencji i popkulturowych klisz Żulczyk umiejętnie buduje atmosferę zaszczucia. To gotowy pomysł na miejską legendę. Miejscem akcji przewrotnie czyni najzwyklejsze w świecie mieszkanie - dzięki temu horror, jaki gotuje bohaterem wydaje się szczególnie prawdopodobny. Rozgrywający się w mieszkaniu koszmar przerywają obszerne retrospekcje, w których Agnieszka odmalowuje życie swoje i swoich przyjaciół. Jej losy to historia przeciętności i walki z codziennością. Zmęczona, zniechęcona, zniszczona rutyną, pragnie już tylko świętego spokoju. Podobnie skonstruowane są postaci drugoplanowe: pozująca na alterglobalistkę Iga, Sebastian - dresiarz o gołębim sercu, nawiedzona ezoteryczna Weronika i tajemniczy, żyjący poza nawiasem społeczeństwa Rumun