S................n
Użytkownik usunięty
Urodzona do sławy Naprawdę nazywała się Frances Ethel Gumm. Pseudonim Judy Garland pojawił się później. Urodziła się 10 czerwca 1922 roku w Grand Rapids w stanie Minnesota jako trzecia, najmłodsza z córek Ethel Marion i Francisa Aventa Gumma. Właściwie to Ethel nie chciała jej wcale urodzić, była zdecydowana na aborcję, a zdanie zmieniła w ostatniej chwili pod wpływem lekarza. Wiele lat później, już po śmierci matki, równie sławna i nieszczęśliwa córka Garland - Liza Minnelli powie, że choć przy jej kołysce "stanęły wróżki - sławy i talentu, zabrakło najważniejszej - tej, która przynosi szczęście". Rodzice Judy prowadzili teatr wodewilowy, z którym najpierw jeździli po kraju, by potem osiąść w Grand Rapids. "Baby" - jak nazywała ją rodzina - odziedziczyła po rodzicach talent do śpiewu i tańca, bijąc ich na głowę.
Pierwszy raz pojawiła się na scenie w wieku dwóch lat, kiedy dołączyła do swoich starszych sióstr Mary i Dorothy Gumm na scenie teatru ojca podczas świątecznego show. Zaśpiewała z nimi refren "Jingle Bells". Była tak zachwycona sobą, że gdy występ dobiegł końca, nadal stała i śpiewała ku radości widowni. Siostry występowały potem przez kilka lat w towarzystwie matki, która akompaniowała im na fortepianie. W 1926 roku rodzina Gummów musiała szybko wyprowadzić się z Minnesoty, gdyż pojawiły się pogłoski, że Frank składał propozycje seksualne mężczyznom pracującym w jego teatrze (homoseksualizm był jeszcze przez wiele dekad karalny). Ethel wiedziała o skłonnościach męża, dlatego postanowiła skupić się na córkach. Ojca najbliższe relacje łączyły właśnie z Judy. Zawsze widziała w nim kogoś, kto uchroni ją przed okrucieństwem matki. (Jako gwiazda Garland zostanie ikoną gejów, o prawa których będzie się mocno upominać.) Po wyjeździe z Minnesoty rodzina Gummów zakotwiczyła w Lancaster, w Kalifornii. Frank zakupił i prowadził tam kolejny teatr, a Ethel - jako menadżerka córek - pracowała nad ich zaistnieniem w filmie. Zadebiutowały w krótkometrażówce "The Big Revue", a po niej przyszły kolejne. Zmieniły nazwę zespołu na Garland Sisters, a Frances wkrótce została Judy.
We wrześniu 1935 roku Louis B. Mayer poprosił autora tekstów Burtona Lane'a, aby udał się do teatru w centrum Los Angeles i obejrzał wodewil Garland Sisters. Kilka dni później Judy i jej ojciec zostali zaproszeni na przesłuchanie w Metro-Goldwyn-Mayer. Judy śpiewała piosenki z wodewilu, a potem wykonała pieśń w jidysz "Eli, Eli", robiąc furorę. Studio natychmiast podpisało z nią kontrakt i to bez testu ekranowego. Ethel szalała ze szczęścia, Frank robił wszystko, by wynegocjować warunki, które nie zamienią dzieciństwa córki w piekło. Niestety nie zdążył. Niespodziewanie zmarł na zapalenie opon mózgowych. Matka zabroniła starszym siostrom mówić Judy o jego stanie, gdy był już umierający. W efekcie Frank odchodził w chwili, gdy córka nagrywała w radiu swoją pierwszą piosenkę. Nigdy nie wybaczyła matce, że nie mogła się z nim pożegnać. "Straciłam jedyną osobę, która była po mojej stronie" - powie.
MGM początkowo nie miało pomysłu na Judy i na siłę obsadzało ją w dziecięcych rolach. Gdyby nie "Czarnoksiężnik z krainy Oz", wówczas wielki przebój amerykańskiej literatury dziecięcej, mogłaby nie zostać zauważona. Niewiele zresztą brakowało, a rola trafiłaby do ślicznej Shirley Temple (młodszej o 6 lat w dodatku), która - na szczęście dla Judy - nie umiała wystarczająco dobrze śpiewać. "Czarnoksiężnik...", do którego prawa wytwórnia kupiła za gigantyczną kwotę, to był przebój nie tylko kina familijnego, z jakim przez dekady nie mógł się równać żaden tytuł tego gatunku. O skali przedsięwzięcia mówi także sporo to, że film miał trzech reżyserów (z których wiodący, Victor Fleming, w tym samym 1939 roku nakręcił "Przeminęło z wiatrem", zdobywając Oscara).
Na 100-lecie kina obraz trafił na szóste miejsce listy najlepszych filmów wszech czasów American Film Institute, a także na watykańską listę 45 filmów fabularnych, które "propagują szczególne wartości religijne, moralne lub artystyczne". Przepiękna opowieść o sierocie Dorotce, którą tornado przenosi do fantastycznej krainy Oz, znajdującej się po drugiej stronie tęczy, doczekała się jeszcze później wielu ekranizacji, ale żadna nie dorównała musicalowi z Judy Garland w głównej roli. Film otrzymał Oscara za muzykę oraz za najlepszą piosenkę ("Over the Rainbow" śpiewaną przez Judy). Ona sama dostała specjalnego, pozaregulaminowego Oscara dla młodego wykonawcy. - Naprawdę chciałam ze wszystkich sił, jak Dorotka, dotrzeć na drugą stronę tęczy, gdzie spełniają się marzenia. Ale się nie udało - powie wiele lat później biografowi.
Stolica Wielkiej Brytanii była ukochanym miastem Garland. Londyn odwzajemniał to uczucie. „Miło wrócić do domu” – powiedziała, wdzięczna londyńczykom za przyjęcie podczas charytatywnej imprezy Night of 100 Stars. Miała za sobą serię nieudanych koncertów w Australii i jak nigdy potrzebowała uwielbienia. Uznanie publiczności, choć konieczne do życia, nie wystarczało jej jednak. „Potrzebuję się czuć potrzebna, potrzebuje się czuć upragniona” – zwierzała się jednemu z kochanków. Była i potrzebna, na przykład wtedy, gdy przemierzała tysiące mil podczas wojennych występów dla żołnierzy, i upragniona przez wielu atrakcyjnych mężczyzn. A jednak wciąż nie doceniała swojej wartości!
Judy prawdopodobnie cierpiała na cyklofrenię. Żyła między skrajnościami, balansowała od histerii do radości, od euforii do depresji. Na początku lat 40. pod wpływem Joe Mankiewicza, legendarnego reżysera i scenarzysta, z którym miała romans, trafiła do Ernsta Simmla, psychoanalityka zaprzyjaźnionego z Freudem. Bez szczerej współpracy między pacjentem i lekarzem terapia ni
może się udać. Tak było i w tym przypadku. Na początku aktorka zaangażowała się w spotkania z terapeutą, ale wkrótce zaczęła ich unikać. Na pewno potrzebowała pomocy specjalisty, ale być może pozbawiony poczucia humoru psychiatra z ciężkim niemieckim akcentem nie był dobrym wyborem. Ostatecznie zostały jej tylko brane garściami leki. One pozwalały jej doświadczać życia bez ograniczeń. A inaczej żyć nie umiała. Nie chciała zresztą, bo, zapytana o to, czy zmieniłaby coś w swojej przeszłości, odpowiadała, że nie.
Judy Garland żyła tak intensywnie, że trudno zebrać jej losy w jednej książce. Ale Geraldowi Clarke’owi się udało! Amerykańska wersja biografii ukazała się w 2000 i (podobnie jak poprzednia praca Clarke’a poświęcona Trumanowi Capote) i miała doskonałe recenzje. Natychmiast stała się bestsellerem. Autor pracował nad nią 10 lat. Zbierał informacje prasowe na temat aktorki, wywiady z nią i o niej, przesłuchał godziny nagrań, przeszukał biblioteki i archiwa prywatne. W podziękowaniach wymienia ponad 200 nazwisk osób, które pomogły mu w pracy nad książką, a w przypisy i bibliografia zajmują blisko 90 stron. To wszystko pokazuje, jak rzetelnie badał i dokumentował życie gwiazdy. Jestem pod ogromnym wrażeniem jego profesjonalizmu – to przyjemna odmiana od pobieżnych kwerend, po których taśmowo powstają serie tematyczne. W efekcie powstała „biografia ostateczna”, nieocenione źródło wiedzy o Judy Garland, obszerna książka, od której, jak pisał recenzent San Francisco Chronicle, „nie można się oderwać” i „nie ma w niej jednej nudnej strony”. W bardzo dobrym tłumaczeniu trafia wreszcie do polskiego czytelnika. Nie można jej przegapić!