Abstrahując od wątków geopolitycznych bieżącej sytuacji w Afganistanie, warto odnotować również istotny wątek społeczny. Otóż z wiadomych względów z ulic afgańskich miast nagle zniknęły kobiety. Dla zachodnich ruchów tęczowych i feministycznych to najlepszy – i ostatni zarazem – moment, by udzielić realnego wsparcia afgańskim kobietom w ich nierównej walce z patriarchatem. Oczywiście tam na miejscu, a nie znad klawiatury w klimatyzowanym pomieszczeniu jednego z warszawskich czy berlińskich biurowców.
Ta gorzka ironia jest adresowana do Was, zdeklarowane feministki i aktywiści skrótów wszelakich. Cywilizacja łacińska – oraz będąca jej integralnym elementem etyka chrześcijańska – z którymi tak zajadle walczycie, roztacza nad Wami ochronny parasol łagodności, spolegliwości i wyrozumiałości. W myśli chrześcijańskiej albowiem każdy jest równy wobec Boga, niezależnie od płci, języka, rasy czy narodowości. Kobiety na Zachodzie są doceniane i stawiane na piedestale. Wasz bunt przybiera dziś zupełnie wulgarne, obsceniczne, wręcz groteskowe formy. Sprowadza się już głównie do domagania się możliwości bezkarnego zabijania dzieci nienarodzonych, burzenia tożsamości płciowej nastolatków, a nawet przedszkolaków, czy siania zgorszenia publicznego. Łatwo jest organizować wiece, happeningi i marsze w kraju o liberalnej obyczajowości, gdzie poziom tolerancji jest tak wysoki, że społeczeństwo cierpliwie znosi (łac. „tolerare”) nawet najdziwniejsze wynaturzenia. Może warto zatem spróbować zawalczyć o równość tam, gdzie jest ona naprawdę potrzebna? Potrzebna pilnie. No chyba, że to jest po prostu „element ich kultury i powinniśmy to uszanować”.
/kamil/