m................s
Użytkownik usunięty
Ciekawa analiza tego powszechnie znanego zjawiska. Wiem ze ci o ktorych ten temat jest tego nie przeczytaja, ale go za to zjada natychmiast, ale nie do nich jest adresowany. Tak wiec zapraszam do, niezbyt dlugiej, lektury
Jak to jest, że ugrupowanie które w każdym internetowym sondażu wyprzedza o lata świetlne najpopularniejsze partie polityczne, w każdych wyborach parlamentarnych osiąga jakieś ułamki procenta poparcia? Mówi się, że aby partia Janusza Korwin-Mikkiego przekroczyła próg wyborczy, wiek uzyskania praw wyborczych musiałby zostać obniżony do około 13 lat.
Nie trzeba być socjologiem aby zauważyć, że odbiorcami Korwin-Mikkiego są gimnazjaliści, licealiści, studenci i drobni przedsiębiorcy. Pierwsze trzy grupy opanowały internet i to oni mają tam najwięcej do powiedzenia. Dla ostatniej grupy, pomysły Mikkiego to raj na ziemi. Brak BHP, kodeksu pracy, minimalnej krajowej, urzędników, podatków, kontroli, zasad i działanie na zasadzie kto bogatszy ten mocniejszy. Następnie wydaje się, że każdy kto skończył studia i nie prowadzi własnej działalności, od razu, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zmienia się w nieudacznika-lewaka. Skąd ten nagły odwrót?
Gimnazjalistów, licealistów i studentów łączy jedno – brak znajomości tzw. życia. Okres w którym zaczyna szukać się jakiegoś sposobu na siebie i jednocześnie szuka dobrej rady jak nie popaść w szarość, biedę i bylejakość. Jak zostać kimś. Kimś, to znaczy osobą bogatą i wpływową. Wszyscy oni startują z pozycji lepszej niż cała reszta. Są przecież kreatywni, nowocześni i z roku na rok coraz bardziej wykształceni. Każdemu z nich należy się szansa, którą jeszcze nie do końca wiedzą jak powinni wykorzystać. Co jest nie tak z resztą ludzi, która żyje z dnia na dzień. To ofiary systemu, ofiary reżimu. Ofiary państwa fiskalnego, socjalizmu, nacisków, kontroli i utrudnień. No przecież to widać. A Korwin-Mikke przedstawia prawdę objawioną, prostym językiem masakrując lewaków na Youtube. Bo przecież skoro nie sprawdza się to co jest teraz, to coś całkowicie odwrotnego musi się sprawdzić. Brak popularności tez głoszonych przez Mikkiego to dodatkowy sygnał, że muszą one być słuszne. W końcu głupich jest więcej niż mądrych, a dobre rozwiązania mają to do siebie, że są znane tylko przez nielicznych.
To też uczeń dochodzi do wniosku, że wystarczy być przedsiębiorczym, skończyć dobry kierunek, założyć działalność i odcinać kupony. No ale nie w tym kraju, a przynajmniej nie z tą władzą. Bo tu się nie da. Tu jest socjal, najniższa krajowa, tu na wszystko trzeba mieć zezwolenia, płacić wysokie podatki. Każdy z nich to elitarny geniusz, który potencjalnie daleko zajdzie. Problemem jest cała masa hołotny, panoszącej się za pieniądze podatników. Bezrobotni, beneficjenci zasiłków, budżetówka i urzędnicy.
I taki absolwent szkoły średniej, on wie, że bez wyższego daleko nie zajdzie. Więc idzie na studia, ale nie na byle co. On wie, że kierunki humanistyczne, dadzą mu tylko pewne miejsce w kolejce do pośredniaka, którego on osobiście się brzydzi. Techniczny kierunek jest tajemnicą sukcesu – czymś, po czym zarabia się godnie. W Internecie przecież co drugi to programista, trzepiący w stolicy 15-20 tyś na rękę miesięcznie. Korwinista zatem pakuje na np. informatykę, choć informatyką nie interesuje się ponad to co jest mu konieczne do lajkowania na fejsie i komentowania na wykopie. Następnie pięć lat ciągłego chlania, ćpania i imprezowania (gdzie również tezy legalizacji narkotyków są wtedy bardzo bliskie). No bo jak tu się uczyć czegoś, co kompletnie nie interesuje?! Zresztą wiedza jest zbędna, ważny jest papier, który przecież jest świadectwem posiadanej wiedzy. Plagiaty, kupowane projekty i egzaminy zaliczone na trzy z dwoma w ostatnim możliwym terminie. Obok tego tymczasowa praca na stacji paliw lub w barze z fast foodem. No koleś nawet by się chciał uczyć, chciał przyłożyć, ale jak to zrobić, jak uczelnia jest państwowa? Przecież to z założenia nie ma sensu. Gdyby musiał płacić te 15 000 za semestr, to by się zmobilizował i uczył. A tak jest przecież ofiarą państwowego szkolnictwa, które nic od niego nie wymaga i nic mu nie daje.
Przełom zaczyna się, kiedy dwudziestopięciolatek kończy studia. Łyka propagandę, że w tym wieku już od pięciu lat powinien mieszkać sam, w dodatku powinien mieć już rodzinę – bo jeśli jej nie ma to jest tchórzem i powinien bykowe zapłacić. Powinien jak najszybciej znaleźć pracę, wziąć kredyt i kupić mieszkanie. Tylko jak?! To co wydawało się oczywiste w czasie studiów, obecnie jest niewykonalne. Albo praca za 4,5 zł za godzinę, albo darmowy staż lub praktyki, albo podejrzane roznoszenie ulotek. Dziwnym trafem nikt nigdzie nie potrzebuje programistów, a jak już, to oferowane warunki są dużo gorsze niż te o których przeczytał w komentarzach do znalezisk na wykopie. W dodatku coś trzeba umieć, a chujowa państwowa uczelnia, nie nauczyła korwinisty niczego. Do UP nie pójdzie, tak nisko jeszcze nie upadł. Zatem działalność gospodarcza, w trakcie której okazuje się, że fiskalizm był po prostu wygodną wymówką. Że korwiniście brakuje umiejętności, obycia, przedsiębiorczości, kreatywności, skłonności do ryzyka i odwagi. Bo, że podatki są duże, to każdy wie, ale żeby je zapłacić, to w ogóle coś trzeba zarobić. Upada mit, że nisza się zawsze znajdzie, a rynek przyjmie każdego nowego usługodawcę, bo chcącemu nie dzieje się krzywda. Że aby być konkurencyjnym, wystarczy oferować dobry produkt za niską cenę. Korwnista klęka w konfrontacji z rynkowymi wyjadaczami, którzy go zjedli i wysrali, zanim ten zdążył połapać się w zasadach. Wyjazd na drugi koniec Polski wcale nie jest taki łatwy jak się wydawało w momencie, gdy ten krok zalecało się narzekającym w sieci na brak pracy. No bo wyjechać można, tylko gdzie, po co i za co?
Ile można schodzić z wymagań? W czasie studiów, korwinista deklarował, że poniżej 3 500 zł na rękę nie zejdzie, teraz byłby rad, gdyby ktoś chciał go zatrudnić i za ta 1 600 zł. Och jak dobrze, że jest najniższa krajowa, bo inaczej za michę ryżu musiałby zapierdalać. Przeklina dzień w którym pierwszy raz podlinkował z uczuciem wyższości filmik pokazujący jak najniższa krajowa niszczy rynek. Wtedy jeszcze myślał, że wynagrodzenie w tej wielkości dotyczy jedynie życiowych nieudaczników i zawodów klasy sprzątaczki lub stróża parkingowego – a nie absolwenta uczelni technicznej. Dochodzi do wniosku, że ktoś go oszukał. Że seriale w których młody, gniewny absolwent zarządzania i marketingu kupuje sobie na drugi dzień po obronie apartament w centrum Warszawy, potem przyjmują go do ogólnopolskiego dziennika, gdzie w tydzień zostaje naczelnym i jedynym jego problemem jest to kogo przelecieć, i z kim się upić, są oderwane od rzeczywistości jak szpital w Leśnej Górze. Że ci programiści z wykopu, to kończą, ale co najwyżej gimnazjum, a trzepią nie kasę tylko konia w kiblu do tatowych gazetek z pornusami.
Wtedy przestaje przeszkadzać nie tylko najniższa krajowa, ale i z urzędem pracy korwinista idzie się przeprosić. Zmieniają się priorytety. Już nie chce wolnego rynku. Teraz woli bezpieczeństwo, opiekę, gwarancję. Chciałby zasiłek od państwa, wsparcie w zakupie mieszkania, zapomogę, bezzwrotną dotację albo pożyczkę. Chciałby kontroli wszystkiego i wszystkich, tak by już nigdy nie powtórzyła się sytuacja, że do pracy przyjęto kogoś innego niż on sam. Przecież to na pewno wina układów i głupoty przedsiębiorcy, który jeszcze niedawno, w teorii był nieomylny, a układy w prywatnej firmie wykluczone. Kiedy przypadkiem zaliczy wpadkę, chciałby natychmiast dostać mieszkanie socjalne, becikowe, zasiłek, a w przyszłości na wyprawkę dla dziecka. Ciarki go przechodzą po plecach jak sobie przypomni, że był pierwszy do likwidacji państwowych szkół i prywatyzacji szpitali.
W końcu praca przestaje hańbić. Już nie musi być luksusowe pomieszczenie, na wysokim piętrze biurowca w centrum stolicy, gdzie on jako programista, na skórzanym fotelu wklepywał będzie kod. Teraz wystarczy jak go pracodawca nie wydyma. Już nawet zapomniał, że kiedyś wierzył, iż od jego wydajności zależą jego dochody. Teraz wie, że na jego miejsce czeka dziesięciu, takich samych ambitnych programistów (lub nie programistów) i że gdy tylko wychyli się z żądaniami płacowymi, zostanie szybko wymieniony na tańszy model. Praca u wyzyskiwacza razem z pięcioma osobami na dziesięciu metrach poddasza jest dla niego na tyle atrakcyjna, że nawet nie ryzykuje szukania czegoś innego.
Jedyne co mu pozostaje to pozerka w sieci i przed znajomymi. Że jest jakiś duble-manager w firmie Zdzichtex software i że nie narzeka. Że zarabia pięć razy tyle niż faktycznie, a jego rola jest 10x ważniejsza niż w rzeczywistości. Parówki są dobre i modne, nowy szmateks wystarcza mu jako sklep z ubraniami, TV nie potrzebuje bo to jebie mózg, zamiast samochodu woli MPK, każdy powinien mieć dziecko jak on lub płacić bykowe, a mieszkanie w klitce za którą raty płacą rodzice jest szczytem usamodzielnienia.
Tylko z korwinizmu już wyrósł. Wyleczył się – tak mówi. To dobre dla gimbusów i studenciaków…
PS. Ponieważ ostatnio są jakieś problemy z odbiorem tego co piszę, wyjaśniam. Nie uważam, że z kowinizmu trzeba się leczyć i, że to choroba. Problem widzę w młodych gniewnych, którym najpierw się w dupie przewraca, a potem nałykani idei zderzają się z rzeczywistością. Rzeczywistość udowadnia im, że na dowolnym rynku radę dają sobie tylko wybitne jednostki – cała reszta znajduje się na łasce tych najlepszych. Dlatego lepiej powiedzieć, że się z czegoś wyrosło, niż przyznać do porażki, a tym bardziej wybrać coś co niby w dalszej perspektywie wyjdzie na lepsze, ale obecnie jest niewygodne i ryzykowne.
z dejko blog
Jak to jest, że ugrupowanie które w każdym internetowym sondażu wyprzedza o lata świetlne najpopularniejsze partie polityczne, w każdych wyborach parlamentarnych osiąga jakieś ułamki procenta poparcia? Mówi się, że aby partia Janusza Korwin-Mikkiego przekroczyła próg wyborczy, wiek uzyskania praw wyborczych musiałby zostać obniżony do około 13 lat.
Nie trzeba być socjologiem aby zauważyć, że odbiorcami Korwin-Mikkiego są gimnazjaliści, licealiści, studenci i drobni przedsiębiorcy. Pierwsze trzy grupy opanowały internet i to oni mają tam najwięcej do powiedzenia. Dla ostatniej grupy, pomysły Mikkiego to raj na ziemi. Brak BHP, kodeksu pracy, minimalnej krajowej, urzędników, podatków, kontroli, zasad i działanie na zasadzie kto bogatszy ten mocniejszy. Następnie wydaje się, że każdy kto skończył studia i nie prowadzi własnej działalności, od razu, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zmienia się w nieudacznika-lewaka. Skąd ten nagły odwrót?
Gimnazjalistów, licealistów i studentów łączy jedno – brak znajomości tzw. życia. Okres w którym zaczyna szukać się jakiegoś sposobu na siebie i jednocześnie szuka dobrej rady jak nie popaść w szarość, biedę i bylejakość. Jak zostać kimś. Kimś, to znaczy osobą bogatą i wpływową. Wszyscy oni startują z pozycji lepszej niż cała reszta. Są przecież kreatywni, nowocześni i z roku na rok coraz bardziej wykształceni. Każdemu z nich należy się szansa, którą jeszcze nie do końca wiedzą jak powinni wykorzystać. Co jest nie tak z resztą ludzi, która żyje z dnia na dzień. To ofiary systemu, ofiary reżimu. Ofiary państwa fiskalnego, socjalizmu, nacisków, kontroli i utrudnień. No przecież to widać. A Korwin-Mikke przedstawia prawdę objawioną, prostym językiem masakrując lewaków na Youtube. Bo przecież skoro nie sprawdza się to co jest teraz, to coś całkowicie odwrotnego musi się sprawdzić. Brak popularności tez głoszonych przez Mikkiego to dodatkowy sygnał, że muszą one być słuszne. W końcu głupich jest więcej niż mądrych, a dobre rozwiązania mają to do siebie, że są znane tylko przez nielicznych.
To też uczeń dochodzi do wniosku, że wystarczy być przedsiębiorczym, skończyć dobry kierunek, założyć działalność i odcinać kupony. No ale nie w tym kraju, a przynajmniej nie z tą władzą. Bo tu się nie da. Tu jest socjal, najniższa krajowa, tu na wszystko trzeba mieć zezwolenia, płacić wysokie podatki. Każdy z nich to elitarny geniusz, który potencjalnie daleko zajdzie. Problemem jest cała masa hołotny, panoszącej się za pieniądze podatników. Bezrobotni, beneficjenci zasiłków, budżetówka i urzędnicy.
I taki absolwent szkoły średniej, on wie, że bez wyższego daleko nie zajdzie. Więc idzie na studia, ale nie na byle co. On wie, że kierunki humanistyczne, dadzą mu tylko pewne miejsce w kolejce do pośredniaka, którego on osobiście się brzydzi. Techniczny kierunek jest tajemnicą sukcesu – czymś, po czym zarabia się godnie. W Internecie przecież co drugi to programista, trzepiący w stolicy 15-20 tyś na rękę miesięcznie. Korwinista zatem pakuje na np. informatykę, choć informatyką nie interesuje się ponad to co jest mu konieczne do lajkowania na fejsie i komentowania na wykopie. Następnie pięć lat ciągłego chlania, ćpania i imprezowania (gdzie również tezy legalizacji narkotyków są wtedy bardzo bliskie). No bo jak tu się uczyć czegoś, co kompletnie nie interesuje?! Zresztą wiedza jest zbędna, ważny jest papier, który przecież jest świadectwem posiadanej wiedzy. Plagiaty, kupowane projekty i egzaminy zaliczone na trzy z dwoma w ostatnim możliwym terminie. Obok tego tymczasowa praca na stacji paliw lub w barze z fast foodem. No koleś nawet by się chciał uczyć, chciał przyłożyć, ale jak to zrobić, jak uczelnia jest państwowa? Przecież to z założenia nie ma sensu. Gdyby musiał płacić te 15 000 za semestr, to by się zmobilizował i uczył. A tak jest przecież ofiarą państwowego szkolnictwa, które nic od niego nie wymaga i nic mu nie daje.
Przełom zaczyna się, kiedy dwudziestopięciolatek kończy studia. Łyka propagandę, że w tym wieku już od pięciu lat powinien mieszkać sam, w dodatku powinien mieć już rodzinę – bo jeśli jej nie ma to jest tchórzem i powinien bykowe zapłacić. Powinien jak najszybciej znaleźć pracę, wziąć kredyt i kupić mieszkanie. Tylko jak?! To co wydawało się oczywiste w czasie studiów, obecnie jest niewykonalne. Albo praca za 4,5 zł za godzinę, albo darmowy staż lub praktyki, albo podejrzane roznoszenie ulotek. Dziwnym trafem nikt nigdzie nie potrzebuje programistów, a jak już, to oferowane warunki są dużo gorsze niż te o których przeczytał w komentarzach do znalezisk na wykopie. W dodatku coś trzeba umieć, a chujowa państwowa uczelnia, nie nauczyła korwinisty niczego. Do UP nie pójdzie, tak nisko jeszcze nie upadł. Zatem działalność gospodarcza, w trakcie której okazuje się, że fiskalizm był po prostu wygodną wymówką. Że korwiniście brakuje umiejętności, obycia, przedsiębiorczości, kreatywności, skłonności do ryzyka i odwagi. Bo, że podatki są duże, to każdy wie, ale żeby je zapłacić, to w ogóle coś trzeba zarobić. Upada mit, że nisza się zawsze znajdzie, a rynek przyjmie każdego nowego usługodawcę, bo chcącemu nie dzieje się krzywda. Że aby być konkurencyjnym, wystarczy oferować dobry produkt za niską cenę. Korwnista klęka w konfrontacji z rynkowymi wyjadaczami, którzy go zjedli i wysrali, zanim ten zdążył połapać się w zasadach. Wyjazd na drugi koniec Polski wcale nie jest taki łatwy jak się wydawało w momencie, gdy ten krok zalecało się narzekającym w sieci na brak pracy. No bo wyjechać można, tylko gdzie, po co i za co?
Ile można schodzić z wymagań? W czasie studiów, korwinista deklarował, że poniżej 3 500 zł na rękę nie zejdzie, teraz byłby rad, gdyby ktoś chciał go zatrudnić i za ta 1 600 zł. Och jak dobrze, że jest najniższa krajowa, bo inaczej za michę ryżu musiałby zapierdalać. Przeklina dzień w którym pierwszy raz podlinkował z uczuciem wyższości filmik pokazujący jak najniższa krajowa niszczy rynek. Wtedy jeszcze myślał, że wynagrodzenie w tej wielkości dotyczy jedynie życiowych nieudaczników i zawodów klasy sprzątaczki lub stróża parkingowego – a nie absolwenta uczelni technicznej. Dochodzi do wniosku, że ktoś go oszukał. Że seriale w których młody, gniewny absolwent zarządzania i marketingu kupuje sobie na drugi dzień po obronie apartament w centrum Warszawy, potem przyjmują go do ogólnopolskiego dziennika, gdzie w tydzień zostaje naczelnym i jedynym jego problemem jest to kogo przelecieć, i z kim się upić, są oderwane od rzeczywistości jak szpital w Leśnej Górze. Że ci programiści z wykopu, to kończą, ale co najwyżej gimnazjum, a trzepią nie kasę tylko konia w kiblu do tatowych gazetek z pornusami.
Wtedy przestaje przeszkadzać nie tylko najniższa krajowa, ale i z urzędem pracy korwinista idzie się przeprosić. Zmieniają się priorytety. Już nie chce wolnego rynku. Teraz woli bezpieczeństwo, opiekę, gwarancję. Chciałby zasiłek od państwa, wsparcie w zakupie mieszkania, zapomogę, bezzwrotną dotację albo pożyczkę. Chciałby kontroli wszystkiego i wszystkich, tak by już nigdy nie powtórzyła się sytuacja, że do pracy przyjęto kogoś innego niż on sam. Przecież to na pewno wina układów i głupoty przedsiębiorcy, który jeszcze niedawno, w teorii był nieomylny, a układy w prywatnej firmie wykluczone. Kiedy przypadkiem zaliczy wpadkę, chciałby natychmiast dostać mieszkanie socjalne, becikowe, zasiłek, a w przyszłości na wyprawkę dla dziecka. Ciarki go przechodzą po plecach jak sobie przypomni, że był pierwszy do likwidacji państwowych szkół i prywatyzacji szpitali.
W końcu praca przestaje hańbić. Już nie musi być luksusowe pomieszczenie, na wysokim piętrze biurowca w centrum stolicy, gdzie on jako programista, na skórzanym fotelu wklepywał będzie kod. Teraz wystarczy jak go pracodawca nie wydyma. Już nawet zapomniał, że kiedyś wierzył, iż od jego wydajności zależą jego dochody. Teraz wie, że na jego miejsce czeka dziesięciu, takich samych ambitnych programistów (lub nie programistów) i że gdy tylko wychyli się z żądaniami płacowymi, zostanie szybko wymieniony na tańszy model. Praca u wyzyskiwacza razem z pięcioma osobami na dziesięciu metrach poddasza jest dla niego na tyle atrakcyjna, że nawet nie ryzykuje szukania czegoś innego.
Jedyne co mu pozostaje to pozerka w sieci i przed znajomymi. Że jest jakiś duble-manager w firmie Zdzichtex software i że nie narzeka. Że zarabia pięć razy tyle niż faktycznie, a jego rola jest 10x ważniejsza niż w rzeczywistości. Parówki są dobre i modne, nowy szmateks wystarcza mu jako sklep z ubraniami, TV nie potrzebuje bo to jebie mózg, zamiast samochodu woli MPK, każdy powinien mieć dziecko jak on lub płacić bykowe, a mieszkanie w klitce za którą raty płacą rodzice jest szczytem usamodzielnienia.
Tylko z korwinizmu już wyrósł. Wyleczył się – tak mówi. To dobre dla gimbusów i studenciaków…
PS. Ponieważ ostatnio są jakieś problemy z odbiorem tego co piszę, wyjaśniam. Nie uważam, że z kowinizmu trzeba się leczyć i, że to choroba. Problem widzę w młodych gniewnych, którym najpierw się w dupie przewraca, a potem nałykani idei zderzają się z rzeczywistością. Rzeczywistość udowadnia im, że na dowolnym rynku radę dają sobie tylko wybitne jednostki – cała reszta znajduje się na łasce tych najlepszych. Dlatego lepiej powiedzieć, że się z czegoś wyrosło, niż przyznać do porażki, a tym bardziej wybrać coś co niby w dalszej perspektywie wyjdzie na lepsze, ale obecnie jest niewygodne i ryzykowne.
z dejko blog