w kuchenki jebało się piasek, kamienie, szkło rozbijało w drobny mak. Czasami z 2 ton złomu robiliśmy 2.5 tony, z czego 500kg to piasek, kamienie, szkła itd.
Pracowałem kiedyś w skupie złomu i powiem Ci, że takie walenie w chuja ludziom się nie opłacało.
Podchodziłem, sprawdzałem co przywieźli, jak widziałem właśnie to o czym Ty piszesz, to piłka była krótka "Odliczam 25% wartości, jak nie pasuje- zabierać to w chuj". Zaczynał się płacz i lament, że jak to 25% aż? Przecież tego piachu panie to ledwo 10 kilko nasypaliśmy. I tak płakali chwilkę, aż w końcu się zgadzali, bo i tak by jeździli od skupu do skupu. Często było tak, odliczając 25% miałem świadomość, że za dużo im zabieram, ale wtedy mogłem tą nadwyżkę rozdysponować na lubianych lokalnych żuli. Taki to uczciwie przynosił kilka kilo złomu. Ja mu nie wystarczyło na nalewkę, to pisałem na blankiecie o kilka kilogramów więcej i na chwilę czyniłem go najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi.
Piszę o czasach nie aż tak odległych, bo w tych odległych, to sam pamiętam walenie w chuja na tysiąc sposobów, albo jak do każdej puszki, która miała być zgnieciona, wrzucało się mały kamyczek. Kilka razy to przeszło, ale też szybko na skupie wyczaili wałek.
PS Pracowałem na etacie, miałem wyjebane