U nas pod względem zadłużenia w cale nie jest lepiej...
Nasz kraj zbliża się do bankructwa. Tymczasem rząd Donalda Tuska wciąż powiększa dług.
Ministerstwo Finansów zapowiada, że w tym miesiącu zaoferuje kolejne obligacje za 2-4 mld zł. Kryzys w Grecji zaczął się od tego, że władze ukrywały prawdziwe zadłużenie kraju. U nas będzie podobnie, jeśli premier Donald Tusk i odpowiedzialny za finanse minister Jacek Rostowski nadal będą wmawiali Polakom, że dług państwowy wynosi niewiele ponad 800 mld zł.
Z ostrożnych szacunków Instytutu Globalizacji wynika, że zadłużenie III RP przekroczyło już bilion złotych.
Z kolei z opracowania naukowego prof. Janusza Jabłonowskiego z departamentu statystyki NBP oraz Christopha Müllera i Bernda Raffelhüschena z Uniwersytetu we Freiburgu wynika, że kwota ta sięga aż 3 bln zł.
To oznacza, że każde gospodarstwo domowe w Polsce winne jest już ponad 200 tys. zł.
Skąd biorą się tak duże różnice między oficjalnymi danymi a szacunkami niezależnych ekspertów?
Po prostu rząd ukrywa część wydatków przed opinią publiczną. W oficjalnych statystykach ogranicza kwotę długu do zaległych i niezapłaconych zobowiązań ze strony instytucji publicznych. Pomija jednak zobowiązania w dłuższym horyzoncie czasowym, za które będą musiały zapłacić przyszłe pokolenia Polaków.
Marek Łangalis z Instytutu Globalizacji wylicza, gdzie i jakie kwoty ukryto:
Krajowy Fundusz Drogowy – 40 mld zł,
samorządy – 25 mld zł,
spółki państwowe – 10 mld zł,
Fundusz Ubezpieczeń Społecznych – 1,5 mld zł.
Zdaniem wspomnianego prof. Jabłonowskiego ukryty dług Polski sięga co najmniej 180 proc. produktu krajowego brutto, a więc w rzeczywistości całkowite zadłużenie przekracza 220 proc. PKB. To oznacza, że jest dwa razy większe niż zadłużenie stojącej na krawędzi bankructwa Grecji.
Jak dotąd nikt wyliczeń prof. Jabłonowskiego i naukowców z Uniwersytetu we Freiburgu nie podważył. Polskie władze milczą w tej sprawie. Jedyną reakcją było anonimowe pismo NBP, w którym zarzucono autorom opracowania, że dotyczy ono nie aktualnych, ale potencjalnych zobowiązań mogących obciążać budżet w przyszłości.
Rzecz w tym, że te potencjalne zobowiązania – choć czasowo odległe – są jak najbardziej realne, bo dotyczą przyszłych wydatków na renty i emerytury, opiekę zdrowotną i oświatę. Koszty te trzeba będzie ponieść. Tyle że władza nimi się nie przejmuje, bo wówczas będzie już rządził kto inny.
Prof. Artur Śliwiński, wydawca “Europejskiego Monitora Ekonomicznego”, przestrzega przed efektem kuli śniegowej.
Polega on na sprzęgnięciu się trzech czynników: rosnącego zadłużenia publicznego, braku wzrostu gospodarczego oraz wysokich stóp procentowych, co prowadzi do przyspieszonego i samoczynnego wzrostu zadłużenia.
Na razie, dzięki kreatywnej księgowości rząd upiększa rzeczywistość, a dzięki usłużnym mediom wmawia ludziom, że Polska to kraj sukcesu.
Tymczasem III RP wciąż zbliża się do krawędzi bankructwa
Zebrane z komentarzy forum:
Problem Putina wart 789 mld USD. Rosja musi spłacić sowieckie obligacje
Władimir Putin wypije piwo, którego naważył komunistyczny przywódca Leonid Breżniew. Niespłacone obligacje ZSRR są dziś warte tyle, co połowa PKB Rosji.
Posiadacze sowieckich obligacji kupionych jeszcze za Leonida Breżniewa dostali we Francji to, czego nie mogli doprosić się od prezydenta Putina: swoje pieniądze.
Europejski Trybunał Praw Człowieka w Sztrasburgu nakazał Rosji w zeszłym miesiącu wypłacenie Jurijowi Łobanowowi, 70-latkowi z Iwanowa (k. Moskwy), 37 150euro tytułem rekompensaty za papiery dłużne z 1982 roku lub równowartości 140 jego średnich miesięcznych pensji. Maria Andrejewa, 95-latka, która przeżyła blokadę Leningradu przez Nazistów, wstępnie ma otrzymać 4300 euro. Kwota ta podwoiła się niczym wygrana w loterii.
Te papiery wartościowe są zaledwie częścią puli sowieckich obligacji, które Rosja powinna wykupić od swoich obywateli. Rządowy dług wynosi dokładnie 25 bln rubli (785 mld USD). Odpowiada to prawie połowie wartości PKB kraju. Putin się ociąga, ostatnie rozporządzenie w tej sprawie podpisał w kwietniu, wstrzymując płatności z tytułu odsetek co najmniej do 2015 roku. Teraz do emerytów dołączyli uzbrojeni w sądowe wyroki spekulanci-weterani w nadziei na łatwą gotówkę. Sowieckie obligacje krążą po Internecie i przechodzą z rąk do rąk.
„To wszystko powinno być uregulowane w latach 90.”, powiedział Boris Kheyfets, specjalista od sowieckiego długu z Instytutu Ekonomicznego Rosyjskiej Akademii Nauk w Moskwie”. „Jak zaakceptować tak duży dług? Doprowadziłoby to do natychmiastowego załamania”.
Sowieckie władze rozpoczęły sprzedaż 20-letnich certyfikatów w 1982 roku za 20,50 lub 100 rubli, częściowo aby umorzyć starsze obligacje a częściowo aby pozyskać „kapitał” z gospodarki planowanej, kiedy na rynku było zaledwie kilka dóbr konsumenckich. Loteria bonów narodowych oferowała papiery z 3-proc. odsetkami oraz szansę na 10 tys. rubli, opowiada Kheyfets. Zwycięzcy nabywali też prawo do „szykownej” Wołgi sedan. Drugą nagrodą była Łada Żyguli.
W przeciwieństwie do byłych republik sowieckich, które poradziły sobie z podobnym problemem wypłacając wierzycielom tylko część należności w latach 90., Rosja zobowiązała się do uregulowania całego długu. Prezydent Borys Jelcyn w 1995 roku podpisał ustawę, która nakłada rząd zobowiązanie do spłaty sowieckich obligacji na podstawie cen, po jakich mogły być skupowane w 1990 roku.
Wypłaty rozpoczęły się podczas pierwszej kadencji Putina, kiedy rosnące ceny ropy pobudziły budżet państwa do wzrostów. Teraz prezydent Rosji, który w marcu wrócił na Kreml po raz trzeci, boryka się z budżetem ledwo wychodzącym na zero.
„Najwyraźniej, wdrażanie planu, który polega na odnowieniu dawnych roszczeń obywateli niesie za sobą wygórowane obciążenie dla federalnego budżetu”, napisał minister finansów w najnowszej strategii zadłużenia, opublikowanej rok temu. „Jeśli to faktycznie będzie miało miejsce, państwo zostanie pozbawione możliwości pokrycia innych wydatków w długiej perspektywie czasu”.
za:
forsal.pl/artykuly/642917,problem_putina_wart_789_mld_usd_rosja_musi_s...
W Niemczech też gospodarka pada – zobacz: Milionom Niemców grozi na starość bieda
Dane Federalnego Ministerstwa Pracy są alarmujące. Co trzeci przeciętnie zarabiający Niemiec nie będzie miał z czego żyć na starość, o ile nie poprosi o zasiłek albo nie ubezpieczy się prywatnie. Minister pracy RFN Ursula von der Leyen bije na alarm: kto przez 30 lat płacił składki na obowiązkowe ubezpieczenie emerytalne, ten będzie na starość zmuszony pobierać zapomogę socjalną.
Niemiecka minister przedstawiła obecnie wyliczenia, które ujawniają fakty do tej pory nieznane. Są to jej argumenty przemawiające za planowanym przez nią nowym świadczeniem socjalnym, dodatkiem do emerytury.
Kto przejdzie na emeryturę po roku 2030, a przez 35 lat pracował na pełnym etacie, zarabiając przeciętnie brutto 2500 euro, ten może liczyć tylko na emeryturę w wysokości 688 euro, tzn. odpowiadającej minimum socjalnemu. Dane te ujawnia tabloid “Bild am Sonntag” powołując się na informacje Federalnego Ministerstwa Pracy. Taki stan rzeczy będzie wynikiem wdrożonej reformy systemu emerytalnego, która przewiduje, że do roku 2030 wysokość emerytury będzie wynosiła 43 procent dochodów netto.
źródło:
aferyprawa.eu