Dawno temu, w latach osiemdziesiątych na Greenpoint'cie Polacy tylko czyhali na rodaka żeby go skroić z ostatniego dolara. Najbardziej popularne były przekręty z "wystawkami". W bocznej alejce stał Polak, a obok niego karton z tanim sprzętem AGD/RTV, zazwyczaj niedziałającym, znalezionym na śmietniku. Nowo przybyły Polak był wabiony przez takiego gościa niskimi cenami i standardową bajką: panie, słuchaj pan, Amerykanin wyjebał mnie z roboty ze sklepu, ale zdążyłem dźwignąć mu jeszcze kilka rzeczy, oddam za pół ceny. Sprzedawca budził zaufanie bo można było się z nim łatwo porozumieć, a poza tym rodak rodaka przecież nie oszwabi. Dawno temu jak Polak w USA zobaczył mikser, mikrofalówkę, pager, mini telewizor czy robota kuchennego to robiło to na nim ogromne wrażenie. To tak jakby dzisiaj pokazać komuś sprzęt używany przez NASA. Wyposażenie kuchni w Polsce składało się wtedy z dużego i małego garnka, tłuczka, wałka i deski do krojenia. Nowy w USA Polak kupował te śmieci za gotówkę. Zanim zorientował się, że sprzęty są niesprawne sprzedawca był już dawno nieuchwytny. To był w miarę "bezpieczny" sposób w jaki można było zostać oskubanym. Wielu Polaków, którzy emigrowali do USA w latach osiemdziesiątych i wczesnych dziewięćdziesiątych było degeneratami, przestępcami, cwaniaczkami albo typowymi żulami. Amerykanie bali się zapuszczać na Greenpoint, ponieważ była tam ogromna przestępczość. Złodziej na złodzieju złodziejem poganiał. Dzisiaj Greenpoint staje się ekskluzywną i modną dzielnicą, gdzie osiedlają się głównie bogaci amerykanie. Są tam jeszcze nieliczne polskie sklepy, ale z uwagi na regularnie podnoszony czynsz polscy sprzedawcy przenoszą się w tańsze dzielnice. Niestety, lata działalności naszych rodaków spowodowały, że Polak na Brooklyn'ie i w całym Nowym Jorku jest synonimem złodzieja do dzisiaj.