Wysłany:
2017-05-31, 11:06
, ID:
4943163
5
Zgłoś
Ludzie mają dziwne postrzeganie wypadków, w sportach motorowych. Już tłumaczę:
Kiedy bolid koziołkuje, leci przez kilkaset metrów, rozpada się powoli na części pierwsze, to myślą, że kierowca musi być martwy bo wypadek trwał kilka sekund.
Natomiast kiedy bolid ze sporą prędkością uderza w plastikowe bandy czy opony, niewiele rzeczy się rozpada, to są spokojni i pewnie jest okej.
A jest totalnie na odwrót! Kierowca jest uwiązany pasami w pancernym monokoku, nie grozi mu uderzenie w deskę rozdzielczą jak w cywilnym aucie. Dla niego jedynym zagrożeniem są urazy narządów wewnętrznych. A na te największy wpływ ma to w jakim czasie zostanie wytracona energia. W pierwszym przypadku, utrata energii jest powolna, stopniowa, dlatego kierowcy nic się nie dzieje.
Najgorzej jest uderzyć w coś i zatrzymać się w miejscu. Wtedy utrata energii jest tak szybka, przeciążenia tak wysokie, że obrażenia wewnętrzne człowieka zabiją.
Kubicy nic się nie stało w Kanadzie, bo uderzył w bandę pod kątem, a potem jeszcze koziołkował i powoli tracił szybkość. Gdyby uderzył bardziej centralnie, to już by go nie było.