Żegnaj Leonard, stary półpolski żydku
A te piosenki wypada znać
"Substancja" odwołuje się do klasycznego "złego" filmu z 1958 roku "Blob, zabójca z kosmosu". Tam i tu mamy do czynienia z morderczą galaretą. Dzieło Cohena to jednak przede wszystkim zabawna satyra na amerykański konsumpcjonizm. Oczywiście do dziejącego się w centrum handlowym "Świtu żywych trupów" wiele mu brakuje, ale zamiar Cohena był inny niż Romero. Twórca "Ambulansu" chciał po prostu dobrze się bawić.
Na rynku pojawia się nowy produkt - tytułowa substancja. Jest taka pyszna i apetyczna, że szybko znajduje sobie rzesze oddanych nabywców. A za sprawą sprawnej kampanii reklamowej rozprzestrzenia się ona z szybkością geometryczną. Taka sytuacja wywołuje, co oczywiste, niepokój wśród konkurencji, która wynajmuje pewnego szpiega przemysłowego, aby zdobył skład chemiczny produktu. Rzecz w tym, że substancja to żywy organizm, który szybko zamienia swoich konsumentów w żywe trupy.
Fani kina klasy B znajdą tu wszystko, czego mogą oczekiwać od klasyka. Mamy więc cięte dialogi, trochę odpowiednio tandetnych efektów specjalnych (jak np. atak substancji ukrytej w poduszkach) i galerie zwariowanych bohaterów w stylu emerytowanego amerykańskiego pułkownika tropiącego wszędzie komuchów (świetna rola Paula Sorvino). Wszystko to lekkie, zabawne, a przede wszystkim świadome siebie i nie udające niczego poza tym, czym jest.