Kolejny nudny dzień w pracy. Zwyczajna rozmowy z kolegą na przerwie śniadaniowej. W pewnym momencie ów kolega podirytował mnie jakimś wrzutem, z racji tego że jestem "sadolową" osobą (czyli przebłyski geniuszu i suchar w jednym) w rewanżu postanowiłem urządzić mu "dzień cygana" (po prostu przypisywałem mu "wartości" cyganów i ich cechy [cygani mają takie coś???]), za każdym razem kiedy mijaliśmy się podczas pracy dorzucałem coś do pieca. Przyszedł czas na przerwę obiadową, siedząc przy wspólnym stole rozgorzała dyskusja.
J- Ty nawet cyganie pracować nie potrafisz, nic tylko opierdalasz się.
K- A to ja cały dzień zamiast pracować rozmawiam z resztą kolegów?
J- No dobra, w temacie "praca" jesteś lepszy, nie ma co, z'gruz'gotałeś mnie w tym momencie.
K- Czy ja wyglądam na cygana...
Kiedy miał dokończyć zauważyłem że trzyma w ręku łyżkę i zauważyłem "wyjedzoną" zaprawę między cegłami w ścianie, przerwałem mu i spytałem się (w tym momencie sam zajebałem jak cygan o gruz):
J- A to czemu wpierdalasz głodny cyganie tą fugę ze ściany?
K- To już zaczyna być irytujące.
J- Wyluzuj, denerwujesz się jak niecierpliwy cygan przed wycieczką do Gruzji.
K- Ja NIE jestem jebanym cyganem! ( w tym samym momencie kolega trącił ręką mój portfel który celowo umieściłem blisko jego tacy z jedzeniem)
J- Jak to nie?! To na chuj ruszasz mój portfel? Chciałeś zagadać mnie i go zajebać, co nie cyganie?
K- Słuchaj to już naprawdę nie...
J- Ok Ok, już nie będę...
K- No...
Po 5 sekundach ciszy.
J- Wrzuć na gruz.
Wrzucam to chyba tylko dlatego że po całym zajściu cały stolik stwierdził że nadaję się (lub i nie
) to na sadola gdzie osobiście wiem że uschnie, więc nie zawiedźcie mnie bo przegram zakłady.