Starania o pracę
majer
• 2013-05-29, 14:16
243
Dużo czytania, ale nie narzekać, warto czytać! i10 pisze:
Jakbym nie wspominał, to szukam pracy.
Rozsyłam CV, listy motywacyjne, zdjęcia, oferty, ogólnie spamuję firmy swą dzielną sylwetką. Od czasu do czasu spam trafia w skrzynkę odpowiedniej osoby, od czasu do czasu ta osoba poświęca trzy minuty na otworzenie mojego życiorysu i od czasu do czasu nie kończy na rechocie z głupiego zdjęcia tylko dochodzi do numeru mojego telefonu. Niekiedy wykręca ten numer.
Następnie w dziewięćdziesięciu procentach przypadków ta sympatyczna osoba drze mój życiorys i wrzuca do kosza, ponieważ zmieniłem numer telefonu. Zmieniłem, bo byłem nękany przez jakiegoś stalkera z banku ING, który dowiedziawszy się, że straciłem pracę uparcie wydzwaniał zadając idiotyczne pytania kiedy zamierzam wpłacić jakąś ratę za telewizor. Wpłacę jak będę miał, jak można tak męczyć ludzi, niesmaczny typ.
No więc zmieniłem numer a nowym właścicielem mojego starego numeru telefonu jest jakiś dziwny gość, który nie szuka pracy. Nawet z nim rozmawiałem. Bardzo leniwa persona. Nic mu się nie chce, ani dzwonić do mnie i przekazywać, że ktoś o mnie pytał, ani nawet podawać pracodawcom mojego nowego, właściwego numeru telefonu. No leń i tyle.
Od czasu do czasu, zdarzają się momenty prawdziwie magiczne...
Od czasu do czasu pracodawca otwiera spam wystarczająco świeży, żeby życiorys zawierał prawidłowy nowy numer i jeśli słyszę telefon, bo nie mam wyciszonego, rozładowanego, zepsutego, jeżeli aparat jest w zasięgu sieci a ja akurat nie poszedłem na moment bez telefonu wykąpać się, posiedzieć w piwnicy, wyrzucić śmieci, popatrzeć co robi garnek z borowikową - wtedy potencjalny pracodawca dodzwania się do mnie.
Jeżeli zasięg sieci jest dobry, mój rozmówca słyszy mnie, a ja jego wtedy osiągam efekt, który podczas wysyłania CV osiągnąć chciałem. Nazywam go efektem motyla, ponieważ mój sąsiad, pan Roman mawia "jak sunsiad mo tyla lat, to ni powinien w chałpie siedzić, jeno za roboto sie rozglundać". Pan Roman ma osiemdziesiąt sześć lat, jest wdowcem, rasistą i cierpi na peristerofobię. Sympatyczny facet, którego łatwo wyprowadzić z równowagi krusząc chleb. Kiedyś o nim opowiem.
Zatem we wtorek wszystkie warunki zostały cudownie spełnione i odebrałem telefon. Rozmówca przedstawił się, zapytał czy nazywam się i10, ja odpowiedziałem, że tak, zapytał czy może mi zająć chwilę, ja odpowiedziałem, że oczywiście, on zapytał czy nie jestem zajęty, ja odpowiedziałem, że nie, absolutnie, zawsze budzę się koło trzeciej w nocy, najmilsza nie zaznajomiona z tematem umiarkowanie uprzejmie wtrąciła, że moi koledzy powinni się pierdolnąć w głowę, żeby dzwonić o tej porze, mój rozmówca zaproponował, że może lepiej zadzwoni jutro, przyznałem mu rację, życzyliśmy sobie dobrej nocy, rozłączyliśmy się, ja powiedziałem najmilszej, że to nie byli moi koledzy, tylko telefon w sprawie pracy, ona nie uwierzyła, bo zasnęła, dołączyłem do niej po chwili. Wcześniej porozmyślałem trochę, że dobrze byłoby znaleźć milion złotych, ale gdzie szukać, gdzie szukać?.
W środę po południu telefon zadzwonił ponownie. Że akurat byłem ze śmieciami i podkarmić garnek, oddzwoniłem po powrocie.
- Dzień dobry, mówi i10, dzwonił pan do mnie?
- Tak, dzwoniłem, firma ĄBC, pan aplikował do nas w sprawie pracy.
Tak, do was. Se wybrałem akurat do was i do nikogo więcej. Nazwa firmy nic mi nie mówi.
- A tak. Aplikowałem.
- Przepraszam za ten telefon w nocy, jestem w Nowym Jorku i źle policzyłem strefy czasowe.
W Nowym Jorku! Wyobraźnia natychmiast podsuwa mi obraz mnie w centrum świata, siedzę w wielkim fotelu, przed wielkim stołem, w wielkim wieżowcu, pracuję nad wielkim projektem, przez okno widzę Central Park, w tle majaczy Statua Wolności, a czemu majaczy? bo przeziębiona biedaczka. Wyhamowuję swoją nienormalną wyobraźnię. Chcę u nich pracować!
- Czy pana aplikacja jest aktualna?
- Grhyyy.. - chrypię, odchrząkam - Tak. Moja aplikacja jest aktualna. Bardzo aktualna. Całkowicie, stuprocentowo aktualna.
- Starał się pan o pracę w charakterze szkoleniowca...
W wielkim pokoju przy wielkim stole pojawiają się dodatkowe fotele, siedzą na nich ludzie w garniturach wpatrzeni w Wielkiego Szkoleniowca z Polski. Jednym z nich jest Bruce Willis, podnosi rękę i pyta "Co radzisz, i10?", pod ścianą teraz zauważam drugi rząd krzeseł zapełnionych generałami. Cała masa generałów. Barack Obama wpatruje się we mnie z napięciem...
- ...sprzedaży usług telekomunikacyjnych...
AT&T?
- ...w Łodzi.
Moja wyobraźnia obraża się na mnie, przedstawia mi obraz skubiącego trawę barana i wyłącza się. Przed wyłączeniem szyderczo przedstawia mi widok mnie w worku na głowie, przywiązanego liną do krzesła w jakiejś piwnicy, zepsuta mrugająca świetlówka, szczury, w kącie oparty AK-47..
- Tak. Oczywiście że jestem zainteresowany.
Ustalamy termin spotkania, do zobaczenia, do widzenia, rozłączamy się, następnie dzwonię do niego jeszcze raz, ustalamy miejsce spotkania, ha, ha, no rzeczywiście, wyleciało z głowy, ha, ha, żegnamy się i tyle. Chwilę zastanawiam się czy zadzwonić i zapytać o nazwisko osoby z którą mam się spotkać, ale daję spokój, roaming do Nowego Jorku musi kosztować majątek, jakoś sobie poradzę.
Więc mam rozmowę o pracę.
We wskazanym terminie zjawiam się pod umówionym adresem. Źle wróży godzina spotkania, dwunasta dziesięć, czyli na jedną osobę mają chyba przeznaczone dziesięć minut brutto, minus wejście, wyjście, zostaje osiem minut, co to za rozmowa, z Eminemem? Jeszcze gorsza jest obskurna typowo łódzka kamienica, podświetlany napis na froncie brzmi: Łódzkie Cośtam Biznesu Etycznego. Tylko ja widzę tu oksymoron?
Przed zaplutym wejściem z odłażącą farbą znajduję spis firm ze stali nierdzewnej, każda firma ma przynitowaną swoją wizytówkę wygrawerowaną w szkle, jedynie firma do której idę przykleiła wlepkę. Czarny napis na zielonym papierze samoprzylepnym "ĄBC, iipietro", nędznie wygląda, ale pocieszam się, że może niedawno się sprowadzili? Przynajmniej nikt mnie nie przywiąże do krzesła w piwnicy. Przywiążą na "iipietrze" - rechoczę w myślach.
Na schodach natykam się na kłębiący się tłumek młodych ludzi z pudełkami w rękach. Wśród nich krąży brodaty gość i instruuje:
- Źle trzymasz, nazwą do klienta trzymaj. - Zauważa mnie. - Pan na rekrutację? - Gdy potwierdzam wskazuje pudełkiem kierunek - Tam za rogiem. - Pudełko trzyma frontem do siebie, więc nieprawidłowo.
Duży napis pod oknem na ścianie za rogiem głosi "Zakaz Palenia", pod napisem stoi wielka, prawie pełna popielnica, patrzę na telefon, mam jeszcze pięć minut, wyciągam fajki...
W tym momencie drzwi się otwierzyły, wyszła kobieta z twarzą o takich proporcjach, że na sto procent zdjęcie w paszporcie ma wklejone poziomo.
Popatrzyła na mnie, na napis, znowu na mnie:
- Pan i10? Zapraszam. - zniknęła w środku.
Polazłem za nią.
Za biurkiem siedzi jakaś nastolatka, Duża Gęba siada koło niej, obie obwieszone złotem, pierścieniami, łańcuchami jak choinki. "W maju"? - myślę. Młoda jest znacznie chudsza, ma wytrzeszczone oczy, albo się dusi, albo usiadła na gwoździu.
Zauważam pewne podobieństwo, gdyby młodszej zamienić proporcje X do Y mogłyby być matką z córką.
Małolata chyba jest szefem. Nie wstaje, tylko wyciąga do mnie rękę.
- Witam. i10, tak? Jestem Monika, a to jest moja asystentka, - wskazuje Wielki Ryj - pinda. Możemy sobie mówić na ty?
- Wolałbym nie - zaznaczam swoją asertywność, pinda podaje mi wizytówkę, starannie czytam, bo wypada, okazuje się, że nie pinda, lecz Linda, wkładam wizytówkę do kieszeni, siadam.
- Świetnie. Czytałyśmy twój życiorys. Na początek sprzedaj nam ten produkt. - i przesuwa do mnie małą czarną foliową saszetkę, pięć na pięć centymetrów. Biorę, obracam w rękach, srebrny napis małymi literami zawiadamia, że "produkt nie jest przeznaczony do sprzedaży".
- A co to jest?
- Proszę użyć wyobraźni - mówi pinda Linda.
Macam saszetkę, pewnie zanieczyszczona kokaina, wywąchały po saszetce, jednej wyszły oczy, druga spuchła. Najgłupszy test na świecie, ale dobrze, będę kreatywny.
- Chce pani kupić ząb papieża? Za pięćdziesiąt groszy? - wysuwam do Lindy rękę z saszetką.
Na chwilę nieruchomieją, wpatrzone w saszetkę z zębem. Pierwsza wraca do rzeczywistości asystentka:
- Może źle wytłumaczyłyśmy, proszę wyobrazić sobie, że tam jest coś związane z perfumami, z zapachem.
Dobra.
- Chcesz kupić ząb papieża za pięćdziesiąt groszy? Ładnie pachnie. - wysuwam rękę do Moniki. Na pewno wyglądam jak "Szefowo, pani da na piwo".
Nieruchomieją na dłużej. Znowu Linda wychodzi ze stuporu pierwsza.
- No dobrze, a czemu miałybyśmy go kupić?
- Bo kosztuje pięćdziesiąt groszy. Tanio jak za relikwię. Pachnącą. - dorzucam, żeby nie było, że nie jestem w temacie.
Tu Wielki Morda się ożywia.
- Widzi pan, tanio to nie jest żaden argument. Nasi handlowcy muszą stwarzać w kliencie Potrzebę - aż się popluła przy dużym Py w wyrazie Potrzeba - żeby klient czuł, że nie może się obejść bez produktu. Cena nie jest najistotniejsza. Gdy trafi pan między klientów z naszym zespołem, będzie pan oferował nasze produkty, droższe i tańsze, klient musi czuć, proszę pana, on to musi czuć! Całym sobą!
Na razie ja czuję. Czuję, że coś tu mocno nie gra, miałem szkolić, nie trafiać nigdzie z zespołem.
- Nie staram się o stanowisko handlowca. Miałem prowadzić szkolenia - mówię.
Widać, że skubane były przygotowane na takie dictum:
- A czy ma pan uprawnienia na wózki widłowe? - gówniara znowu wraca do formy "pan". I bardzo dobrze.
Mała dygresja. Pracodawcy szukający pracowników do głupiej pracy, jak bieganie po domach z ulotkami, bieganie po ulicy z gazetkami, bieganie po parkingach za klientami, dzwonienie do starców i oszukiwanie ich przez telefon, nie piszą w ogłoszeniach "zatrudnimy sto osób do oszukiwania staruszków", o nie. Oni piszą "Zatrudnimy Specjalistę Marketingu", po to, żeby takie łosie jak ja przyszły na spotkanie, na miejscu dowiedziały się, na czym praca polega i w myśl zasady "z braku laku i kit dobry" się zatrudniły. A jeśli jeden z drugim, pożal się Boże "specjalista" zaczyna stawiać niewygodne pytania o różnice między ogłoszeniem a rzeczywistością, stawia się mu dodatkowe warunki nie do spełnienia typu "a czy ma pan wylatane godziny na helikopterach" lub "w tej pracy są niezbędne święcenia kapłańskie". Gdy zaskoczony kandydat mówi, że akurat nie, choć kiedyś był ministrantem lub/i ma lęk wysokości - z wielkim żalem rozkładają ręce i oznajmiają, że wobec braku godzin nalotu i/lub święceń jedyne co mogą zaoferować to oszukiwanie staruszek, bierze pan czy nie?
Nie jest to pierwsza moja rozmowa o pracę, mam przećwiczone.
- No właśnie mam te uprawnienia. Jest napisane w CV - robię minę pokerzysty, nawet mi powieka nie drgnie, ależ ona ma wielką gębę.
One też są dobre w te klocki.
- Doskonale, ale na stanowisko Szkoleniowca poszukujemy osoby młodszej niż.. - przewala moje CV, nie znajduje wieku, bo go tam nie ma - ..niż pan. Może pan być handlowcem.
- Młodszych niż osiemnastoletnich? - rzucam kwaśno. I tak już pozamiatane, szukają ludzi do żebrania na ulicy, mogę się powydurniać.
- Pan ma osiemnaście lat? Wygląda pan na starszego.
- Skończę w tym roku. - "Kretynko, osiemnastoletni to ja mam staż, policz sobie" - myślę.
- Aha, to świetnie, w takim razie mamy kontakt do pana, proszę czekać na odpowiedź - wstaje, czyli koniec żartów, zmarnowałem dziesięć minut. Plus dojazd.
Też wstaję, młoda wyciąga rękę po saszetkę, którą cały czas trzymam w ręku.
- Poproszę.
- Teraz kosztuje dwa złote.
- Niech pan nie żartuje - mówi Linda
- Czuje pani potrzebę posiadania tego, eee.. - pomachałem ręką - czegoś? Całą sobą? Kosztuje dwa złote, nadal tanio, a zaraz będzie dycha - twardo rozglądam się jej prosto w twarz.
Gówniara odwraca się do Wielkiej Gęby.
- Mamo, - a więc jednak! - daj panu i10 dwa złote.
Wróciłem do domu z poczuciem że zostałem oszukany, dwa złote za moje dziesięć minut to przecież żaden zarobek. A na drugi dzień odebrałem telefon, że zostałem przyjęty do pracy. Nie szkoleniowca, na to stanowisko się nie nadawałem, proponują mi zostanie w ich firmie handlowcem. Zebranie organizacyjne odbędzie się w poniedziałek. Nie jestem zainteresowany? Dziwne, taka okazja.
Odłożyłem słuchawkę, telefon zadzwonił ponownie. Dzwonił nowy właściciel starego numeru telefonu żeby mi przekazać, że pytał o mnie facet z ING, więc podał mu mój nowy właściwy numer, tak jak prosiłem.
Jakbym nie wspominał, to szukam pracy.
Rozsyłam CV, listy motywacyjne, zdjęcia, oferty, ogólnie spamuję firmy swą dzielną sylwetką. Od czasu do czasu spam trafia w skrzynkę odpowiedniej osoby, od czasu do czasu ta osoba poświęca trzy minuty na otworzenie mojego życiorysu i od czasu do czasu nie kończy na rechocie z głupiego zdjęcia tylko dochodzi do numeru mojego telefonu. Niekiedy wykręca ten numer.
Następnie w dziewięćdziesięciu procentach przypadków ta sympatyczna osoba drze mój życiorys i wrzuca do kosza, ponieważ zmieniłem numer telefonu. Zmieniłem, bo byłem nękany przez jakiegoś stalkera z banku ING, który dowiedziawszy się, że straciłem pracę uparcie wydzwaniał zadając idiotyczne pytania kiedy zamierzam wpłacić jakąś ratę za telewizor. Wpłacę jak będę miał, jak można tak męczyć ludzi, niesmaczny typ.
No więc zmieniłem numer a nowym właścicielem mojego starego numeru telefonu jest jakiś dziwny gość, który nie szuka pracy. Nawet z nim rozmawiałem. Bardzo leniwa persona. Nic mu się nie chce, ani dzwonić do mnie i przekazywać, że ktoś o mnie pytał, ani nawet podawać pracodawcom mojego nowego, właściwego numeru telefonu. No leń i tyle.
Od czasu do czasu, zdarzają się momenty prawdziwie magiczne...
Od czasu do czasu pracodawca otwiera spam wystarczająco świeży, żeby życiorys zawierał prawidłowy nowy numer i jeśli słyszę telefon, bo nie mam wyciszonego, rozładowanego, zepsutego, jeżeli aparat jest w zasięgu sieci a ja akurat nie poszedłem na moment bez telefonu wykąpać się, posiedzieć w piwnicy, wyrzucić śmieci, popatrzeć co robi garnek z borowikową - wtedy potencjalny pracodawca dodzwania się do mnie.
Jeżeli zasięg sieci jest dobry, mój rozmówca słyszy mnie, a ja jego wtedy osiągam efekt, który podczas wysyłania CV osiągnąć chciałem. Nazywam go efektem motyla, ponieważ mój sąsiad, pan Roman mawia "jak sunsiad mo tyla lat, to ni powinien w chałpie siedzić, jeno za roboto sie rozglundać". Pan Roman ma osiemdziesiąt sześć lat, jest wdowcem, rasistą i cierpi na peristerofobię. Sympatyczny facet, którego łatwo wyprowadzić z równowagi krusząc chleb. Kiedyś o nim opowiem.
Zatem we wtorek wszystkie warunki zostały cudownie spełnione i odebrałem telefon. Rozmówca przedstawił się, zapytał czy nazywam się i10, ja odpowiedziałem, że tak, zapytał czy może mi zająć chwilę, ja odpowiedziałem, że oczywiście, on zapytał czy nie jestem zajęty, ja odpowiedziałem, że nie, absolutnie, zawsze budzę się koło trzeciej w nocy, najmilsza nie zaznajomiona z tematem umiarkowanie uprzejmie wtrąciła, że moi koledzy powinni się pierdolnąć w głowę, żeby dzwonić o tej porze, mój rozmówca zaproponował, że może lepiej zadzwoni jutro, przyznałem mu rację, życzyliśmy sobie dobrej nocy, rozłączyliśmy się, ja powiedziałem najmilszej, że to nie byli moi koledzy, tylko telefon w sprawie pracy, ona nie uwierzyła, bo zasnęła, dołączyłem do niej po chwili. Wcześniej porozmyślałem trochę, że dobrze byłoby znaleźć milion złotych, ale gdzie szukać, gdzie szukać?.
W środę po południu telefon zadzwonił ponownie. Że akurat byłem ze śmieciami i podkarmić garnek, oddzwoniłem po powrocie.
- Dzień dobry, mówi i10, dzwonił pan do mnie?
- Tak, dzwoniłem, firma ĄBC, pan aplikował do nas w sprawie pracy.
Tak, do was. Se wybrałem akurat do was i do nikogo więcej. Nazwa firmy nic mi nie mówi.
- A tak. Aplikowałem.
- Przepraszam za ten telefon w nocy, jestem w Nowym Jorku i źle policzyłem strefy czasowe.
W Nowym Jorku! Wyobraźnia natychmiast podsuwa mi obraz mnie w centrum świata, siedzę w wielkim fotelu, przed wielkim stołem, w wielkim wieżowcu, pracuję nad wielkim projektem, przez okno widzę Central Park, w tle majaczy Statua Wolności, a czemu majaczy? bo przeziębiona biedaczka. Wyhamowuję swoją nienormalną wyobraźnię. Chcę u nich pracować!
- Czy pana aplikacja jest aktualna?
- Grhyyy.. - chrypię, odchrząkam - Tak. Moja aplikacja jest aktualna. Bardzo aktualna. Całkowicie, stuprocentowo aktualna.
- Starał się pan o pracę w charakterze szkoleniowca...
W wielkim pokoju przy wielkim stole pojawiają się dodatkowe fotele, siedzą na nich ludzie w garniturach wpatrzeni w Wielkiego Szkoleniowca z Polski. Jednym z nich jest Bruce Willis, podnosi rękę i pyta "Co radzisz, i10?", pod ścianą teraz zauważam drugi rząd krzeseł zapełnionych generałami. Cała masa generałów. Barack Obama wpatruje się we mnie z napięciem...
- ...sprzedaży usług telekomunikacyjnych...
AT&T?
- ...w Łodzi.
Moja wyobraźnia obraża się na mnie, przedstawia mi obraz skubiącego trawę barana i wyłącza się. Przed wyłączeniem szyderczo przedstawia mi widok mnie w worku na głowie, przywiązanego liną do krzesła w jakiejś piwnicy, zepsuta mrugająca świetlówka, szczury, w kącie oparty AK-47..
- Tak. Oczywiście że jestem zainteresowany.
Ustalamy termin spotkania, do zobaczenia, do widzenia, rozłączamy się, następnie dzwonię do niego jeszcze raz, ustalamy miejsce spotkania, ha, ha, no rzeczywiście, wyleciało z głowy, ha, ha, żegnamy się i tyle. Chwilę zastanawiam się czy zadzwonić i zapytać o nazwisko osoby z którą mam się spotkać, ale daję spokój, roaming do Nowego Jorku musi kosztować majątek, jakoś sobie poradzę.
Więc mam rozmowę o pracę.
We wskazanym terminie zjawiam się pod umówionym adresem. Źle wróży godzina spotkania, dwunasta dziesięć, czyli na jedną osobę mają chyba przeznaczone dziesięć minut brutto, minus wejście, wyjście, zostaje osiem minut, co to za rozmowa, z Eminemem? Jeszcze gorsza jest obskurna typowo łódzka kamienica, podświetlany napis na froncie brzmi: Łódzkie Cośtam Biznesu Etycznego. Tylko ja widzę tu oksymoron?
Przed zaplutym wejściem z odłażącą farbą znajduję spis firm ze stali nierdzewnej, każda firma ma przynitowaną swoją wizytówkę wygrawerowaną w szkle, jedynie firma do której idę przykleiła wlepkę. Czarny napis na zielonym papierze samoprzylepnym "ĄBC, iipietro", nędznie wygląda, ale pocieszam się, że może niedawno się sprowadzili? Przynajmniej nikt mnie nie przywiąże do krzesła w piwnicy. Przywiążą na "iipietrze" - rechoczę w myślach.
Na schodach natykam się na kłębiący się tłumek młodych ludzi z pudełkami w rękach. Wśród nich krąży brodaty gość i instruuje:
- Źle trzymasz, nazwą do klienta trzymaj. - Zauważa mnie. - Pan na rekrutację? - Gdy potwierdzam wskazuje pudełkiem kierunek - Tam za rogiem. - Pudełko trzyma frontem do siebie, więc nieprawidłowo.
Duży napis pod oknem na ścianie za rogiem głosi "Zakaz Palenia", pod napisem stoi wielka, prawie pełna popielnica, patrzę na telefon, mam jeszcze pięć minut, wyciągam fajki...
W tym momencie drzwi się otwierzyły, wyszła kobieta z twarzą o takich proporcjach, że na sto procent zdjęcie w paszporcie ma wklejone poziomo.
Popatrzyła na mnie, na napis, znowu na mnie:
- Pan i10? Zapraszam. - zniknęła w środku.
Polazłem za nią.
Za biurkiem siedzi jakaś nastolatka, Duża Gęba siada koło niej, obie obwieszone złotem, pierścieniami, łańcuchami jak choinki. "W maju"? - myślę. Młoda jest znacznie chudsza, ma wytrzeszczone oczy, albo się dusi, albo usiadła na gwoździu.
Zauważam pewne podobieństwo, gdyby młodszej zamienić proporcje X do Y mogłyby być matką z córką.
Małolata chyba jest szefem. Nie wstaje, tylko wyciąga do mnie rękę.
- Witam. i10, tak? Jestem Monika, a to jest moja asystentka, - wskazuje Wielki Ryj - pinda. Możemy sobie mówić na ty?
- Wolałbym nie - zaznaczam swoją asertywność, pinda podaje mi wizytówkę, starannie czytam, bo wypada, okazuje się, że nie pinda, lecz Linda, wkładam wizytówkę do kieszeni, siadam.
- Świetnie. Czytałyśmy twój życiorys. Na początek sprzedaj nam ten produkt. - i przesuwa do mnie małą czarną foliową saszetkę, pięć na pięć centymetrów. Biorę, obracam w rękach, srebrny napis małymi literami zawiadamia, że "produkt nie jest przeznaczony do sprzedaży".
- A co to jest?
- Proszę użyć wyobraźni - mówi pinda Linda.
Macam saszetkę, pewnie zanieczyszczona kokaina, wywąchały po saszetce, jednej wyszły oczy, druga spuchła. Najgłupszy test na świecie, ale dobrze, będę kreatywny.
- Chce pani kupić ząb papieża? Za pięćdziesiąt groszy? - wysuwam do Lindy rękę z saszetką.
Na chwilę nieruchomieją, wpatrzone w saszetkę z zębem. Pierwsza wraca do rzeczywistości asystentka:
- Może źle wytłumaczyłyśmy, proszę wyobrazić sobie, że tam jest coś związane z perfumami, z zapachem.
Dobra.
- Chcesz kupić ząb papieża za pięćdziesiąt groszy? Ładnie pachnie. - wysuwam rękę do Moniki. Na pewno wyglądam jak "Szefowo, pani da na piwo".
Nieruchomieją na dłużej. Znowu Linda wychodzi ze stuporu pierwsza.
- No dobrze, a czemu miałybyśmy go kupić?
- Bo kosztuje pięćdziesiąt groszy. Tanio jak za relikwię. Pachnącą. - dorzucam, żeby nie było, że nie jestem w temacie.
Tu Wielki Morda się ożywia.
- Widzi pan, tanio to nie jest żaden argument. Nasi handlowcy muszą stwarzać w kliencie Potrzebę - aż się popluła przy dużym Py w wyrazie Potrzeba - żeby klient czuł, że nie może się obejść bez produktu. Cena nie jest najistotniejsza. Gdy trafi pan między klientów z naszym zespołem, będzie pan oferował nasze produkty, droższe i tańsze, klient musi czuć, proszę pana, on to musi czuć! Całym sobą!
Na razie ja czuję. Czuję, że coś tu mocno nie gra, miałem szkolić, nie trafiać nigdzie z zespołem.
- Nie staram się o stanowisko handlowca. Miałem prowadzić szkolenia - mówię.
Widać, że skubane były przygotowane na takie dictum:
- A czy ma pan uprawnienia na wózki widłowe? - gówniara znowu wraca do formy "pan". I bardzo dobrze.
Mała dygresja. Pracodawcy szukający pracowników do głupiej pracy, jak bieganie po domach z ulotkami, bieganie po ulicy z gazetkami, bieganie po parkingach za klientami, dzwonienie do starców i oszukiwanie ich przez telefon, nie piszą w ogłoszeniach "zatrudnimy sto osób do oszukiwania staruszków", o nie. Oni piszą "Zatrudnimy Specjalistę Marketingu", po to, żeby takie łosie jak ja przyszły na spotkanie, na miejscu dowiedziały się, na czym praca polega i w myśl zasady "z braku laku i kit dobry" się zatrudniły. A jeśli jeden z drugim, pożal się Boże "specjalista" zaczyna stawiać niewygodne pytania o różnice między ogłoszeniem a rzeczywistością, stawia się mu dodatkowe warunki nie do spełnienia typu "a czy ma pan wylatane godziny na helikopterach" lub "w tej pracy są niezbędne święcenia kapłańskie". Gdy zaskoczony kandydat mówi, że akurat nie, choć kiedyś był ministrantem lub/i ma lęk wysokości - z wielkim żalem rozkładają ręce i oznajmiają, że wobec braku godzin nalotu i/lub święceń jedyne co mogą zaoferować to oszukiwanie staruszek, bierze pan czy nie?
Nie jest to pierwsza moja rozmowa o pracę, mam przećwiczone.
- No właśnie mam te uprawnienia. Jest napisane w CV - robię minę pokerzysty, nawet mi powieka nie drgnie, ależ ona ma wielką gębę.
One też są dobre w te klocki.
- Doskonale, ale na stanowisko Szkoleniowca poszukujemy osoby młodszej niż.. - przewala moje CV, nie znajduje wieku, bo go tam nie ma - ..niż pan. Może pan być handlowcem.
- Młodszych niż osiemnastoletnich? - rzucam kwaśno. I tak już pozamiatane, szukają ludzi do żebrania na ulicy, mogę się powydurniać.
- Pan ma osiemnaście lat? Wygląda pan na starszego.
- Skończę w tym roku. - "Kretynko, osiemnastoletni to ja mam staż, policz sobie" - myślę.
- Aha, to świetnie, w takim razie mamy kontakt do pana, proszę czekać na odpowiedź - wstaje, czyli koniec żartów, zmarnowałem dziesięć minut. Plus dojazd.
Też wstaję, młoda wyciąga rękę po saszetkę, którą cały czas trzymam w ręku.
- Poproszę.
- Teraz kosztuje dwa złote.
- Niech pan nie żartuje - mówi Linda
- Czuje pani potrzebę posiadania tego, eee.. - pomachałem ręką - czegoś? Całą sobą? Kosztuje dwa złote, nadal tanio, a zaraz będzie dycha - twardo rozglądam się jej prosto w twarz.
Gówniara odwraca się do Wielkiej Gęby.
- Mamo, - a więc jednak! - daj panu i10 dwa złote.
Wróciłem do domu z poczuciem że zostałem oszukany, dwa złote za moje dziesięć minut to przecież żaden zarobek. A na drugi dzień odebrałem telefon, że zostałem przyjęty do pracy. Nie szkoleniowca, na to stanowisko się nie nadawałem, proponują mi zostanie w ich firmie handlowcem. Zebranie organizacyjne odbędzie się w poniedziałek. Nie jestem zainteresowany? Dziwne, taka okazja.
Odłożyłem słuchawkę, telefon zadzwonił ponownie. Dzwonił nowy właściciel starego numeru telefonu żeby mi przekazać, że pytał o mnie facet z ING, więc podał mu mój nowy właściwy numer, tak jak prosiłem.
opossun
• 2013-05-29, 14:33
Najlepszy komentarz (26 piw)
czytam, ale Cie znajde i dostaniesz klapsa jak nie zdążę na 15:00 na pranie w akademiku