Gdańsk lata 40.
Drugi to rok 1946 po sowieckim "wyzwoleniu".
Jednym z narzędzi zniszczenia normalnej rodziny oprócz wszechobecnej promocji związków homoseksualnych jest propagowanie feminizmu, jako odpowiedzi na rzekomą potrzebę wyzwolenia kobiet. Jak to zwykle bywa przy propagowaniu agresywnych ideologii osoby będące pod ich wpływem nawet nie zauważają, że są manipulowane.
Praktycznie od zawsze ludzie łączyli się w pary w celu posiadania potomstwa. Mężczyzna pracował poza domem a kobieta w domu. Początkowo, w czasie, gdy ludzkość funkcjonowała w formie kultury łowiecko-zbieraczej, rola pana domu polegała na zorganizowaniu pożywienia, a pani domu na przyrządzaniu tego, co udało się znaleźć lub złapać. Wraz z kroczącym postępem i wynalezieniem pieniędzy doszło do wielu zmian w strukturze społecznej, które ostatecznie doprowadziły do wytworzenia systemu, w którym mężczyzna pracował zarabiając na swoją rodzinę. Kobiety nadal pełniły wtedy kluczowe funkcje rodzinne.
Początek zmian, które doprowadziły do erozji normalnej rodziny można wskazać w XVII wieku. Reformę rodziny zaproponowali myśliciele oświecenia tacy jak Wolter, Diderot czy Monteskiusz. Jako pierwsi postulowali oni ideę niesprawiedliwości płci słabszej. Wtedy było jednak jeszcze za wcześnie na zniszczenie tradycyjnej rodziny.
Zmieniło się to w pierwszej połowie XIX wieku, gdy w Europie i Stanach Zjednoczonych zaczęły powstawać pierwsze kobiece organizacje społeczne. Głównym zadaniem emancypacji kobiet z tego okresu było uzyskanie prawa do głosowania. Istniały wtedy dwa główne nurty feminizmu - liberalny i marksistowski. Dwie wojny światowe znacznie zmniejszyły jednak aktywność feministek i tradycyjna rodzina wróciła do łask, jako konieczność w celu odbudowy zdziesiątkowanych społeczeństw.
Kolejna próba rozpoczęcia walki z rodziną rozpoczeła się w latach sześćdziesiątych. Wtedy na Zachodzie zapanowała druga fala feminizmu. Samo głosowanie już nie wystarczało i kobiety sięgały po bierne prawo wyborcze. Pojawili się też rozmaici teoretycy przedstawiający nową feministyczną koncepcję świata, w którym wszystko postawione jest na głowie, a warunkiem uwolnienia kobiet jest wyciągnięcie ich z domów, aby również one musiały płacić horrendalne podatki. Dzięki temu ich mężom można było zabrać jeszcze więcej pieniędzy. Stworzono świat, w którym rodzina, aby się utrzymać potrzebuje dwóch dochodów. I o to właśnie chodziło, aby zagonić rodziców do pracy, a wychowanie dzieci przekierować na szkoły implementujące ich dzieciom zestaw lewackich wartości.
Głównie z tego powodu pokolenie młodych mężczyzn uważa, że ich żony powinny pracować a rządy muszą kraść im tyle pieniędzy, aby nie byli w stanie sami utrzymać swojej rodziny. Ten stan rzeczy trwa właściwie do dzisiaj. To między innymi konsekwencją tego rzekomego wyzwolenia kobiet jest fakt, że rodzi się znacznie mniej dzieci niż kiedyś. Po wybuchu rewolucji przemysłowej robotnik pracujący w fabryce był w stanie utrzymać żonę i kilkoro dzieci, obecnie pracują oboje rodziców i w większości przypadków nie wystarcza im pieniędzy na utrzymanie siebie i więcej niż jednego potomka. To właśnie cena za ten wynaturzony postęp.
Ciemny lud zgadza się na wszystko uważając, że tak musi być. Dodatkowo kobiety zabierają pracę mężczyznom a to pogłębia kryzys zatrudnienia. Ze względu na to, że feministki wmówiły kobietom, że praca czyni je wolnymi nastąpiła redefinicja uniwersalnych wartości i każda młoda panienka w czasie, kiedy powinna rodzić dzieci chce się przede wszystkim wyedukować, a potem znaleźć pracę i robić karierę. Wzorce kulturowe implementowane im wskazują na to, że posiadanie rodziny jest kłopotem na drodze do ich celu. Jednak nie oszuka się tykającego zegara biologicznego i tylko wyjątkowo zepsute panny nie czują w pewnym momencie potrzeby przytulenia własnego dziecka. Niestety, jeśli przez wiele lat łykało się tabletki antykoncepcyjne, aby przypadkiem nie zajść w ciążę (bo to przeszkadza karierze) to potem po trzydziestce przeważnie takie kobiety nie mogą już mieć dzieci, a nawet jeśli mogą to niebezpiecznie rośnie ryzyko urodzenia chorych maluchów.
To jest niestety cena za fałszywy postęp i oszukane wyzwolenie spod znaku "Arbeit macht frei". Z pewnością wiele kobiet czytając to, co napisano powyżej zacznie pokrzykiwać odsądzając autora od czci i wiary, ale warto się zastanowić nad tym, czy budowa cywilizacji opartej o rzekome wyzwolenie nie jest przypadkiem podążaniem drogą do zniewolenia, a na dodatek do utraty satysfakcji z życia, bo lata lecą, a dobra praca w korporacji nie zapewni szczęścia, jakie dają dzieci.
Poza tym, jeśli dana kobieta sama wybiera sobie los starej panny bez dzieci opiekującej się kotem, który z reklam telewizyjnych mówi do niej per "mamusiu" to taki więdnący powoli kwiat prędzej czy później dojdzie do tego, że jej życie jest niewiele warte. Pojawia się w końcu depresja i dozowane powoli szaleństwo pogłębione zmianami hormonalnymi następującymi w pewnym wieku nieuchronnie u każdej z pań. Przechodzenie przez ten trudny okres bez kochającego partnera jest dramatem samym w sobie.
Na koniec warto pochylić się nad losem kobiet, które mają rodziny i muszą pracować, bo panowie nie są w stanie ich utrzymać. Taka kobieta pracuje w pracy i w domu, więc jej sytuacja jest jeszcze gorsza. To feministki stworzyły wrażenie, że praca w domu to nie praca, podczas gdy jest dokładnie odwrotnie. Praca w urzędach, gdzie dominują panie to nie jest prawdziwa praca, a praca w domu to ciężka robota, która i tak na nie spada, a pan i władca facet przeważnie ogranicza swoje działania po powrocie do domu do przełączania kanałów pilotem od telewizora. Ich los wygląda tak źle właśnie przez wynaturzone "zdobycze" feministek, których celem nie jest bynajmniej wyzwolenie kobiet, lecz właśnie ich zniewolenie i uczynienie trybikiem systemu fiskalnego wyzysku projektowanego przez elity finansowe żerujące na naszej pracy. Oby ten chory stan rzeczy trwał jak najkrócej, bo inaczej nasze społeczeństwa czeka powolna zagłada.
Nie dajemy kropek w tytułach.
historie należy przypominać aby jej nie zapomnieć
Rzeź Woli to masowa eksterminacja ludności cywilnej w dzielnicy Wola w dniach 5-7 sierpnia[1][2] 1944 podczas powstania warszawskiego, kiedy to zamordowanych zostało ok. 59 400 osób[1]. Towarzysząca ofensywnym działaniom sił niemieckich pod dowództwem Heinza Reinefartha, rzeź Woli miała być wykonaniem rozkazu Adolfa Hitlera o stłumieniu powstania i zniszczeniu Warszawy.