Chciałbym Wam dziś przedstawić wiedzę, której raczej w podręcznikach od historii nie znajdziecie, przy okazji chwaląc się własną pracą. Artykuł długawy, zalecany szczególnie zafascynowanych artylerią Wielkiej Wojny. Zanim jednak przejdziemy do konkretów informuję, że egzemplarz był skutecznie użyty w epoce – nie zawierał materiałów niebezpiecznych i był (nadal jest) legalny. Piszę to po to, aby nikt nie odebrał mojego tekstu jako zachęty do rozbrajania niewypałów lub niewybuchów!
Na początku zdjęcie innego mojego zapalnika, dla porównania jak wygląda cały, złożony
Mosiężny austro-węgierski zapalnik podwójnego działania do granatów artyleryjskich Schrapnellzunder M8, model z roku 1908, wkręcony w redukcję stalową 8 cm. Choć konstrukcja (jako model) ma grubo ponad 100 lat, jest niezwykle ciekawa, mimo swojej paradoksalnej prostoty. Zapalnik ten mógł działać w czterech trybach oznaczanych w odpowiedni sposób na pierścieniu nastawczym (w oryginalnych warunkach technicznych zwany pierścieniem dolnym). Te tryby, to:
A – Aufschlag – tryb uderzeniowy – zapalnik działał w chwili uderzenia w cel;
K – Kartätschrapnell – tryb kartacza – wybuch 5-10 metrów przed wylotem lufy;
V – Vortempierung – tryb odległości stałej – wybuch około 200 metrów przed wylotem lufy;
6-72 – tryb odległości ustalanej – wybuch w odległości od 600 do 7.200 metrów przed wylotem lufy.
Ten konkretny, niżej opisywany zapalnik, to 24 seria produkcji zakładów Keller i spółka z Hirtembergu w Austrii, rocznik 1914. Po blisko 7 godzinach udało się go rozkręcić i wyczyścić. Niestety nie udało się odkręcić zapalnika od redukcji, ale może kiedyś jeszcze spróbuję.
Opisując poszczególne elementy proponuję wspomagać się grafiką:
Zapalnik ten składa się więc (od prawej) z główki zapalnika [1], pierścienia zaciskowego [2], górnego pierścienia (zwanego czasem mylnie „redukcją”) [3], dolnego pierścienia (pierścienia nastawczego) [4] oraz wkręconej w redukcję [5] podstawy zapalnika [6] z kominkiem [7].
Główka zapalnika (zwana też potocznie „czubem”) spaja całość i chroni spłonkę bezwładnościową [8]. W chwili wystrzału wypełniona piorunianem rtęci spłonka, dzięki sile bezwładności, pokonywała opór sprężyny wykonanej z cienkiego stalowego drutu, po czym uderzała w stalową iglicę i poprzez niewielki otwór widoczny w kominku [9] powodowała zapłon ścieżki prochowej w kanale prochowym górnego pierścienia [10].
Drugim elementem od prawej jest pierścień zaciskowy. Służył on aż pięciu celom – po pierwsze ustalał prawidłowy układ górnego pierścienia względem kominka, co dokonywało się dzięki stosunkowo szerokiemu nacięciu [12], które wchodziło w sworzeń stanowiący niewidoczny na zdjęciu element rzeczonego kominka. Sworzeń ten stabilizował konstrukcję i umożliwiał precyzyjne złożenie zapalnika tak, aby zapłon zawsze przeniósł się ze spłonki dalej. Po drugie przewodził wspomniany zapłon ze spłonki za pośrednictwem owalnego otworu widocznego dość wyraźnie na zdjęciu [13]. Po trzecie stawiał dodatkowy opór pierścieniowi nastawczemu, aby go stabilizować oraz uniemożliwić „samoprzesterowanie się” raz zadanych nastaw. Po czwarte stabilizował pierścień górny uniemożliwiając mu swobodny ruch w płaszczyźnie pionowej i poziomej. Po piąte w końcu usztywniał całą konstrukcję. Warto zaznaczyć, że te niewielkie widoczne na pierścieniu zaciskowym wyżłobienia [14], to w rzeczywistości małe sprężynki, które mimo niepozornych rozmiarów naprawdę robią robotę.
Trzecim elementem jest pierścień górny. Pod jego spodem znajduje się kanał prochowy [10], w który wprasowany był proch czarny. Płomień ze spłonki [8] dostawał się doń poprzez niewielki okrągły otwór widoczny na górnym zdjęciu [11]. Dalej, ścieżką prochową, płomień przedostawał się do pierścienia nastawczego.
Pierścień nastawczy jest czwartym elementem ze zdjęcia. Płomień z pierścienia górnego dostawał się do dolnego przez widoczny na górnym zdjęciu okrągły otwór [16], zajmując ścieżkę prochową wprasowaną w kanał prochowy [15] – podobnie, jak w przypadku pierścienia górnego. Odpowiednie zadanie nastaw skracało lub wydłużało czas niezbędny do przejścia płomienia dalej, w głąb zapalnika. Pierścień nastawczy był jedynym elementem, który był możliwy do manipulacji przez artylerzystę – reszta była fabrycznie nieruchoma. Nastawy zadawano specjalnymi kluczami artyleryjskimi. Zadanie ułatwiało osiem małych okrągłych otworków zgrupowanych po dwa, rozlokowane co 90 stopni dookoła pierścienia nastawczego [17]. Znajdowały się na nich ołowiane czopy pomocnicze, które ułatwiały zadanie nastawy. Aby artylerzysta wiedział, co dokładnie nastawił, na spodzie zapalnika (element wkręcony w redukcję) znajdowała się kreska widoczna dość wyraźnie na zdjęciu u góry po lewej zaraz z prawej strony sygnatur producenta [18]. Po upływie odpowiedniego czasu płomień przenosił się w głąb zapalnika przez otwór widoczny pod kominkiem, a nad kreską pomocniczą do zadawania nastaw [19].
W końcu piąty element, podstawa zapalnika z redukcją. Płomień dostawał się z pierścienia górnego w dół wspomnianym wcześniej otworem [19]. Dalej schodził do rurki ogniowej, która wypełniona była prochem czarnym, aby w dalszej kolejno… a w sumie, to historia na inną okazję.
Zapalniki tego typu są stosunkowo częstym znaleziskiem na pobojowiskach. Dzięki temu, że pierścień nastawczy już fabrycznie dość ciężko „chodził”, to po wystrzale nie zmienia swojego ułożenia, co daje nam możliwość określenia trybu, w jakim działał, czy odczytanie odległości, na jaką był nastawiony (cyfrę lub liczbę, która znajduje się nad kreską pomocniczą nastawy, należy pomnożyć razy 100 – wynik, to odległość zadana w metrach). Jeszcze jedną ciekawostką jest to, że właściwie każdy element pochodził… z innej fabryki. Dlaczego Austro-Węgrzy tak robili – nie wiem. Faktem jest jednak, że całość składana była w fabryce, której sygnatura widoczna była przy numerze serii i roku produkcji.
Może jeszcze dwa słowa o tym czym w ogóle były zapalniki podwójnego działania? Były rewolucją w artylerii, która wcześniej stosowała stosunkowo zawodne zapalniki pojedynczego działania – dość często nie dochodziło bowiem do przekazania zapłonu z ładunku inicjującego do ładunku detonującego. Zapalniki podwójnego działania miały dwa systemy – system kanałów prochowych oraz system uderzeniowy, który w razie nieprzekazania zapłonu miał spowodować wybuch pocisku po trafieniu w cel, oczywiście o ile cel ten był odpowiednio twardy (to dlatego tereny piaszczyste do dziś obfitują w artyleryjskie urwiłapki). Takie to małe dzieło sztuki.
Należy jednak bezwzględnie pamiętać, że mimo powszechności występowania nie wszystkie zapalniki M8 są bezpieczne i nie wszystkie można swobodnie dotykać. Również, jeśli nie ma się 100% pewności co do braku zagrożenia, nie warto próbować rozkręcać takowego zapalnika. Należy bowiem pamiętać, że były one fabrycznie zabezpieczone przed manipulacją i rozbieraniem! Warto także powstrzymać się przed ich rozkręcaniem, nawet jeśli nie ma wątpliwości co do bezpieczeństwa zapalnika, ale jednocześnie nie ma się pojęcia o jego budowie (celowo pominąłem parę aspektów krytycznych przy rozbieraniu takiego zapalnika). Jak wspomniałem JEDYNYM docelowo ruchomym elementem był pierścień nastawczy, zatem ruszanie innych elementów nastręcza wielu kłopotów nawet mimo doświadczenia w tym zakresie. Choć faktem jest, że taki zapalnik, jeśli jest niewypałem lub niewybuchem, niekoniecznie stanowi zagrożenie dla życia, to jego zadziałanie w dłoniach może spowodować ślepotę, głuchotę, utratę palców, a nawet całej dłoni!
Na koniec warto jednak pochylić się nad faktem jak wiele żyć pomogły odebrać ten, czy inne modele zapalników artyleryjskich... Szrapnele bowiem, w których montowane były M8, choć wymagały ogromnego doświadczenia i wiedzy artylerzystów, żeby móc w pełni wykorzystać ich potencjał, mimo nierzadko niepoprawnego użycia, zebrały olbrzymie żniwo w czasie I wojny światowej.
Dziękuję za Waszą uwagę. Jeśli konwencja się przyjmie, to kto wie - może jeszcze coś kiedyś wrzucę... jakiś przekrój z opisem, albo coś?