Miałem kiedyś takiego pracownika. Silny jak tur, ale nic poza tym.
Jak miał wykopać rów pod krawężniki/obrzeża dookoła jakiegoś małego obiektu, to jakby się go w porę nie ostrzegło, kopałby na wprost do ruskiej granicy.
Sytuacja adekwatna do widocznej na filmiku.
Trzeci dzień w pracy, Ździsiek (tak go nazwijmy) niesie na wyciągniętych przed siebie zgiętych rękach 50 kilowy worek ze żwirem.
Przed nim rów, hałda i taśma zabezpieczająca wykop.
Idzie, idzie, potknął się na taśmę i nagle znika.
Jeb, gleba, nakrywa się nogami, wpada do płytkiego rowu.
Po chwili wstaje i ukazuje się nam nad hałdą za rowem.
Ryj zakrwawiony, ale gość uśmiechnięty, że worka nie upuścił, ani przez chwilę nie poluźnił uchwytu, zamiast ratować ryja i się podeprzeć, ten worka pilnuje jako największej świętości.
My się śmiejemy, a Ździchu mówi " O, tasiemka".
Ździchu dostał super premię tamtego dnia i został z nami na dłużej