nazwany "Bestią z plaży Omaha" - podczas samego D-day odjebał około 2000 amerykańców.
Heinrich Severloh, były niemiecki gefrajter spod Hanoweru, został rozpoznany przez amerykańskich weteranów długo po wojnie. Dopiero wtedy mógł przyznać, że jest odpowiedzialny za śmierć tysięcy żołnierzy lądujących w czerwcu 1944 roku na normandzkiej plaży.
Przedsionek piekła
Dziesiątki filmów dokumentalnych i fabularnych pokazują ten moment: łódź desantowa pełna żołnierzy z nasuniętymi na oczy hełmami, głuche uderzenie w piach, trzask opadającej burty, krzyki oficerów i tupot nóg, który zamienia się za chwilę w miękki szelest, gdy żołnierze wbiegają na piasek. Naprzeciw nich nie widać nic szczególnego, ot linia wydm porośniętych sinozieloną trawą. Nagle, jakby za dotknięciem różdżki złego czarodzieja, żołnierze zaczynają padać martwi, początkowo bezgłośnie, po kilku minutach narastają nieludzkie krzyki i wołania o pomoc, które mieszają się z wrzaskiem rozkazów. Tak zaczęło się piekło na plaży Omaha, widziane oczami Amerykanów.
Gdyby ktoś zrobił w zbliżeniu fotografię wydm, które widzieli Amerykanie stojący w łodziach desantowych, dostrzegłby dyskretnie wyglądające zza pagórków niemieckie hełmy. Nie było ich tam wiele, bo też nie potrzeba było zbyt wielu stanowisk ogniowych, by trzymać w szachu całą plażę Omaha. Uzbrojenie tych gniazd także nie było zbyt silne; składało się z broni maszynowej i gdzieniegdzie z lekkiej artylerii. Na każdym stanowisku jednak była wystarczająca ilość amunicji. Wystarczająca do tego, by zatrzymać Amerykanów. W jednym z takich gniazd siedział przy karabinie gefrajter Severloch, który miał wówczas 19 lat i został przydzielony do obrony wybrzeża w nagrodę. Wcześniej służył na froncie wschodnim, gdzie powoził saniami. Wyrażał się wówczas nie dość pochlebnie o swoich przełożonych i samym fuhrerze, za co skierowano go do kompanii karnej. Jakoś to przeżył i znalazł się w końcu w miejscu, które w całej tej upiornej wojnie wydawało mu się bezpieczne.
Dwa i pół tysiąca trupów
Dramat, który możemy oglądać w każdym niemal filmie o drugiej wojnie światowej, nie trwał wcale długo. Choć to, co pokazują filmowcy, przeciąga się w nieskończoność, a liczba zabitych każe wierzyć, że rzeź ta trwała co najmniej 24 godziny, jeśli nie dłużej. Prawda jest inna. Amerykanie likwidowali niemieckie punkty oporu jeden po drugim. Efekt tych działań był taki, że na plaży Omaha nie było już tak wielu amerykańskich trupów. Ostatnim gniazdem oporu, które zlikwidowali żołnierze wuja Sama, było stanowisko numer 62. Tam właśnie siedział gefrajter Severloh i prażył do jankesów z broni maszynowej. Nie został zabity ani wzięty do niewoli na swoim bojowym stanowisku, bo wtedy na pewno nie przeżyłby wojny; chłopcy z Teksasu na pewno rozwaliliby go na miejscu. To jego - nieświadomi, kim jest ani jak się nazywa - nazwali jankesi "Bestią z plaży Omaha".
Sam po latach tak wspominał swojego pierwszego Amerykanina: kiedy strzeliłem, spadł mu hełm, a on sam zachował się tak, jakby chciał go podnieść, ale ja wiedziałem, że on już jest martwy. Wiedziałem to od samego początku. Severloh czynnie uczestniczył w odpieraniu ataków na wydmy przez cały czas trwania operacji na plaży Omaha, czyli przez dziewięć godzin, bo tylko tyle trwał ten wojenny epizod. Severloh sprawiał się tak dobrze w swojej robocie, że jego koledzy zajmowali się właściwie tylko donoszeniem mu amunicji. Przerwy w strzelaniu robił jedynie, gdy lufa karabinu była tak gorąca, że uniemożliwiało to celne strzelanie. Obliczono później, że dzielny gefrajter wystrzelał w kierunku jankesów ponad dwanaście tysięcy nabojów. Po wojnie szacowano liczbę jego ofiar na dwa do dwóch i pół tysiąca zbitych. On sam nigdy nie liczył zabitych własną ręką ludzi. Wiedział jednak, że było ich bardzo wielu.
Odwrót
Dowódca gefrajtra Severloha, porucznik Frerking, który koordynował ogień ze stanowiska numer 62, zorientował się w końcu, że on i Severloh są jedynymi Niemcami, jacy pozostali na plaży Omaha. Wydał więc swemu podkomendnemu rozkaz, by się wycofał, bo dalsze strzelanie nie ma już sensu. Dziewiętnastoletni podoficer ruszył w kierunku najbliższej wioski, pozostawiając swego dowódcę na stanowisku. Wtedy widział go po raz ostatni, ponieważ porucznik zginął w następnej chwili, kiedy chciał już opuścić ostanie niemieckie gniazdo oporu.
Severloh dostał się do amerykańskiej niewoli. Nikt go nie rozpoznał i nie dochodził na nim zemsty za to, co robił na plaży Omaha. On sam w tamtym czasie nie miał wyrzutów sumienia. Przecież wykonywał tylko rozkazy. Amerykanie, gdyby ich postawiono na jego miejscu, robiliby to samo, a może nawet więcej. W czasie swojego pobytu w niewoli Severloh przebywał w Wielkiej Brytanii, gdzie budował drogi, i w USA, gdzie zatrudniono go na polach bawełny. Na wolność wyszedł w 1947 roku za wstawiennictwem ojca, który napisał list do brytyjskich i amerykańskich władz wojskowych z prośbą o ułaskawienie syna. Po wojnie Heinrich Severloh ożenił się i osiadł w swej rodzinnej miejscowości w pobliżu Hanoweru. Nie wspominał o swoich przeżyciach z czasu lądowania aliantów w Normandii, nie mówił o tym nikomu, nawet żonie. Dopiero gdy wiele lat później czytał książkę na temat tych wydarzeń, zapragnął powrócić do tamtych czasów i rozliczyć się z bolesnymi wspomnieniami. W publikacji, która tak go poruszyła, znalazł nazwisko Da Silva; był to amerykański żołnierz, obecny wtedy na plaży, który wspominał "Bestię", nie wiedząc oczywiście, kto tak naprawdę kryje się za tym określeniem. Severloh postanowił się z nim spotkać i napisał do Da Silvy list.
Obaj panowie spotkali się na omiatanej chłodnym wiatrem plaży i padli sobie w ramiona. Mieli ponad siedemdziesiąt lat. Severloh był wysoki i miał długi niearyjski nos, Da Silva był drobnym, uśmiechniętym staruszkiem. Severloh poprosił Amerykanina o wybaczenie i absolucja została mu udzielona. Niezrozumiała dziś dla nas wydaje się chęć doliczenia się przez weteranów ofiar Severloha, podano bowiem w wątpliwość liczbę zabitych przez niego żołnierzy. Na całej plaży Omaha zginęło tamtego czerwcowego dnia około 2400 żołnierzy. Severloh zabił ich więc z pewnością znacznie mniej.
Da Silva, który po wylądowaniu złożył Bogu ślub, że jeśli przeżyje to piekło, zostanie kapelanem, dotrzymał słowa. Przez wiele lat służył w Niemczech i wspomagał duchowo żyjących tam amerykańskich żołnierzy. Pod koniec życia przyszło mu wyspowiadać człowieka, który o mało nie wyprawił go na tamten świat.
Gefrajter Severloh zmarł w miejscowości Lachendorf. Przed śmiercią mówił, że widzi wyraźnie porucznika Frerkinga, który otrzymał postrzał w głowę, oraz pierwszego amerykańskiego żołnierza, który padł od jego kul.