Za dzieciaka robiło się takie lotki. Cztery zapałki związane nitką, w środku szpilka lub igła, z tyłu papierowe stateczniki. Brat skonstruował wyrzutnię do tych lotek. Działała doskonale. Lotki wbijały się w szafę jak złoto. Moja zabawa skończyła się kiedy podstawiłem palucha nie tam gdzie trzeba. Nic nie bolało. Ryczeć zacząłem dopiero po wyciągnięciu kiedy krew pokazała się z obu stron palca. Kciuk przebity na wylot.
Ech wspomnienia. Muszę zrobić takie coś dla moich dzieciaków.