jak lądowaliśmy w Norwegii to miałam takie lądowanie nie dość, że przed prawie 3 godziny miotało nami na prawo i lewo, bo turbulencje były masakryczne, to jeszcze podejscia do lądowania mieliśmy dwa. Lot normalnie powinien trwać 1,5h, ale ze względu na dupne warunki lataliśmy wokół lotniska. Najgorsze przy takim lądowaniu jest to, że gdy siedzi się przy oknie widzi się taką dziwną perspektywę, jakoby to właśnie pasażer tym samolotem lądował, a samo uderzenie kół o pas jest normalnie jak zbawienie, nie jestem pewna czy ja wtedy jakiegoś orgazmu nie przeżyłam. Co jak co, ale po tym locie do Polski wracałam autokarem. Turbulencje z wypadającymi maskami tlenowymi przeżyłam też lecąc do Tajlandii, ale na szczęście obyło się bez chujowego lądowania