Wysłany:
2014-03-01, 15:41
, ID:
2999743
35
Zgłoś
Długo się zastanawiałem nad opisaniem tej sytuacji, ale jeśli powstała taka inicjatywa – chętnie się skuszę.
To był rok 1998, lato, słońce paliło mnie po plecach. W domku, w którym miałem przyjemność spędzać wakacje mieszkał mój młodszy kuzyn, z którym uwielbiałem wspólnie chodzić do pobliskiego lasu, budować domki na drzewie, rozsypywać mrowiska i rzucać kamieniami w płot. Kamil – tak miał na imię mój siostrzeniec nie był jedynakiem. Jego starszy brat Michał – wieczny figlarz, za rok kończył 23 lata i miał zamiar żenić się ze swoją dziewczyną, która przez przypadek zaszła w ciążę. Pewnego dnia będąc z Kamilem w lesie szukając gałęzi na „miecze” dojrzeliśmy Michała wraz z kolegami, którzy brali coś do ust, wciągali i wypuszczali dym. Kamil bez zastanowienia pobiegł do matki i opisał jej całą sytuację. Po kilku godzinach dowiedziałem się o co chodziło – Michał był uzależniony od marychy i z głodu palił ją co kilka godzin.
Dobiegał koniec mojego wyjazdu (tydzień po całym zdarzeniu), wyjeżdżając pożegnałem rodzinę, w tym Michała, który od kilku dni czuł się bardzo źle, był siny, nie jadł, nie chciał pić. Wróciłem do domu, poszedłem do szkoły. Minął kolejny tydzień aż moja mama otrzymała telefon od swojej siostry, że Michał nie żyje, bo przedawkował. Lekarze nazywają to „złotym strzałem”. Kilka miesięcy po śmierci Michała jego dziewczyna urodziła – dziecko bez dłoni, z powykrzywianymi stawami miednicy i opóźnionym rozwojem mowy. Od tamtej pory wiem, jakim syfem jest marihuana i w jaki sposób zniszczyła moją rodzinę. Marihuana to śmierć.